sobota, 31 grudnia 2016

Zapadające w pamięć (2016)

Przyszedł czas na kolejne roczne podsumowanie. W pewnym stopniu był to dla mnie rok powrotu do już przeczytanych książek ("Nasze szczęśliwe czasy", "Portret Doriana Graya" i "Zatracenie"). Ponownie przeczytałam też dwie pierwsze części Harry'ego Pottera, tym razem z fenomenalnymi ilustracjami Jima Kaya. Okazało się jednak, że książek, które rzeczywiście chciałabym wyróżnić było w tym roku mniej niż bym się spodziewała… Hmmm, może przyszły rok będzie pod tym względem lepszy. ;)
Gustaw Herligng-Grudziński "Inny świat"
Powieść ta jest zapisem prawdziwych wspomnień autora z pobytu w sowieckich łagrach. Lektura szkolna, z której do przeczytania miałam trzy opowiadania, a jednak ostatecznie przeczytałam całość. Dlaczego? Właściwie sama nie jestem pewna. Po części pewnie przez niedomówienia, jakie zostawiła po sobie jedynie wybiórcza znajomość opisanych wydarzeń i łagrowych realiów. Również i styl pisania Grudzińskiego miał w tym swój udział. "Inny świat" robi naprawdę sporę, naprawdę przykre wrażenie, jednak myślę, że jest to książka, którą warto poznać.

George Orwell "Rok 1984"
"Rok 1984" zdecydowanie zasłużył sobie na miano książki kultowej. To powieść bogata w treść i przemyślana. Porusza ciężki temat, a jednak czytało mi się ją naprawdę dobrze i z zainteresowaniem śledziłam kolejne wydarzenia, choć nieraz zdarzało mi się kręcić głową na myśl o kolejnych absurdach całego systemu. Najbardziej porażająca wydaje mi się jednak jedna z końcowych myśli całej powieści. A więc, czy warto? Moim zdaniem zdecydowanie tak.
"Wolność oznacza prawo do twierdzenia, że dwa i dwa to cztery. Z niego wynika reszta."

Albert Camus "Dżuma"
I kolejna lektura szkolna w tym zestawieniu. Historia o mieście, w którym niespodziewanie wybucha epidemia dżumy. Historia, którą można odebrać dosłownie lub doszukiwać się w niej ukrytych znaczeń. Przyznam, że sama bardziej skupiłam się na sensie dosłownym, jednak książka ta tak czy inaczej pozytywnie mnie zaskoczyła i aż mi głupio, gdy sobie uświadomię, że prawdopodobnie nigdy bym jej nie przeczytała, gdyby nie była moją szkolną lekturą (lub gdybym właśnie z tego powodu na wstępie spisała ją na straty).
"W ludziach więcej rzeczy zasługuje na podziw niż na pogardę."

Anna Łacina "Niebo nad pustynią"
Książka z book tour'u, która naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyła. Autorka stworzyła bardzo wyrazistych, realnych bohaterów, którzy ciekawią, czasami nieco irytują, a jednak da się ich lubić - jednych mniej, innych bardziej. Nie są idealni i właśnie to sprawia, że łatwiej w nich uwierzyć. Również w kwestii problemów, z którymi się zmagają, nie jest jednakowo, a ich wzajemne relacje stanowią pasmo wzlotów i upadków, czasem martwiąc, a innym razem pokrzepiając czytelnika, przede wszystkim skłaniając jednak do rozmyślania, jakich to ludzi skrywa cała ta masa pozorów i niedomówień. Chętnie poznam inne powieści autorki.
"Wartości człowieka nie mierzy się tym, czy ktoś ją dostrzegł."

Carlos Ruiz Zafon "Gra anioła"
Druga część Cmentarza Zapomnianych Książek (choć chronologicznie pierwsza) pozwoliła mi ponownie poczuć niezwykły klimat Barcelony, jaki roztacza przed czytelnikami Zafon. O ile w kwestii postaci głównego bohatera to Daniel z "Cienia wiatru" zaskarbił sobie u mnie większą sympatię, to jednak właśnie w "Grze anioła" akcja wydaje mi się bardziej wartka, cały czas coś się dzieje, co sprawia, że trudno się oderwać. No i oczywiście wszechobecne książki, które jak zwykle zajmują tu szczególne miejsce.
"[...] książki mają duszę, duszę tych, którzy je piszą, którzy je czytają i którzy o nich marzą."

Stieg Larsson "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet"
Książka, na którą czaiłam się od dawna, jednak wciąż odkładałam ją na później, usprawiedliwiając się brakiem czasu, a po cichu także obawą, że trudno mi będzie się w nią wgryźć. Wciągnęła mnie jednak od pierwszych stron i wywarła spore wrażenie zarówno ze względu na bohaterów, jak i fabułę. Czytało mi się naprawdę świetnie, żałuję jedynie, że zwlekałam tak długo i mam nadzieję, że z kontynuacją nie popełnię tego błędu.
"Ludzie zawsze mają swoja tajemnice. Chodzi tylko o to, żeby je odgadnąć."

Ka Hancock "Tańcząc na rozbitym szkle"
Powieść, która najpierw oczarowała mnie pięknym wstępem, by następnie wywoływać to radość, to smutek czy wzruszenie w zależności od tego, co akurat się działo w życiu bohaterów. Autorka stworzyła naprawdę ciekawą pełną emocji historię miłości, której od początku wiele osób było przeciwnych. Historię o dwójce ludzi, którzy pomimo swoich braków i licznych przeciwności trwali przy sobie na dobre i na złe, wspierając, ale i raniąc siebie nawzajem.
"Lucy, każde małżeństwo to taniec, czasem kłopotliwy, czasem dający wiele radości, a przez większość czasu po prostu spokojny. Z Mickeyem zaś czasami będziesz musiała tańczyć na rozbitym szkle."
Chociaż wciąż nie oglądam za wiele seriali, to jednak w tym roku jest ich trochę więcej niż zwykle. Na wyróżnienie zdecydowanie zasługuje "Lucifer". Naprawdę wkręciłam się w ten serial zarówno ze względu na bohaterów, jak i zagadki kryminalne. Do tego bardzo podoba mi się gra aktorska, a to, że Tom Ellis (Lucifer) świetnie śpiewa i wykorzystuje to w serialu jest dla mnie kolejnym atutem. Serial doczekał się drugiego sezonu, za mną jak na razie tylko kilka nowych odcinków, ale na pewno jeszcze to nadrobię.

Wspomnę też o "Daredevil'u", z którego co prawda najpierw zrezygnowałam, ale po pewnym czasie do niego wróciłam i ogląda mi się go dość dobrze. Ze względu na to, że Matt jest niewidomy, jego walki są szczególnie widowiskowe, jego umiejętności robią wrażenie. Do tego jest to seria o dość ponurym klimacie, nawet jeśli i humor jest tu często obecny. Zobaczymy, czy serial w dalszym ciągu zdoła mnie zatrzymać przed ekranem.

I na koniec jeszcze parę słów na temat miniserialu, którego byłam ciekawa na długo przed jego premierą i mam tu na myśli "And then there were none", czyli ekranizację moim (i najwyraźniej też wielu innych osób) zdaniem najlepszej powieści Christie. Co prawda trochę ociągałam się z jego obejrzeniem, ale tak to już ze mną bywa. Produkcja ma pasujący do całości, niepokojący klimat, na grę aktorską też nie narzekam.
Pośród filmów (a nie było ich jakoś wiele) zdecydowanie króluje Marvel. Idąc za kolejnością, najpierw "Deadpool", tak różny od wielu innych postaci z tego uniwersum, tak niejednoznaczny. No i oczywiście specyficzny, prześmiewczy humor, jaki znajdziemy w tym filmie, a do tego burzenie czwartej ściany i zwracanie się prosto do widzów. Deadpool, który praktycznie niczego nie traktuje na serio, który nic nie robi sobie ze stereotypowej gadki na temat siły przyjaźni i przebaczenia… Coś takiego po prostu świetnie się ogląda.

Następny jest "Doctor Strange", na którego czekałam już od dawna, nie tylko ze względu na samą jego postać, ale i z powodu tego, kto go gra. Benedict Cumberbatch, którego uwielbiam za "Sherlocka" i to jeszcze w produkcji Marvela? Tego po prostu nie mogłam przegapić! Do tego film nie opierał się wyłącznie na nim, ale był przemyślany i świetnie wykonany. Znajdziemy tu pełno humoru, ale i na poważniejsze sprawy nie zabraknie miejsca. Bardzo podoba mi się to, że wprowadza do uniwersum Marvela elementy magii (co prawda wcześniej pojawiła się już chociażby Scarlet Witch, ale to nie to samo) i już nie mogę się doczekać, aż zobaczę Doctora Strange'a w innych filmach.
Przede wszystkim anime, na które już od dawna czekałam i mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że było warto. Wersja anime zdołała zachować charakterystyczny klimat pierwowzoru. Specyficzna kreska Nakamury Asumiko świetnie prezentuje się również w kolorze, a do tego zachowane zostały różne jej dziwactwa (dla mnie samej bardzo ujmujące). Muzyka, poprowadzenie historii, dobór seiyuu - wszystko to uwielbiam. A żeby się za bardzo nie rozpisać, po więcej moich zachwytów nad tą produkcją zapraszam do recenzji. ♥

"Shouwa Genroku Rakugo Shinjuu"
Anime o rakugo (japońskiej sztuce opowiadania historii, o której istnieniu wcześniej nie miałam pojęcia) szybko zaskarbiło sobie moją sympatię. Za bohaterów, za klimat dawnej Japonii, poważne podejście do tematu, a także niebanalny wątek romantyczny. Podoba mi się też kreska, a opening to prawdziwe cudeńko (i ten wokal). ^^

"Boku dake ga Inai Machi"
Anime, które od samego początku pretendowało do miana jednego z najlepszych w tym roku. To seria dobrze przemyślana i świetnie wykonana, a bohaterów naprawdę da się polubić. Ma bardzo chwytliwy opening, natomiast ending jakoś niepostrzeżenie wkradł się w moje łaski i już wkrótce nie potrafiłam wyrzucić go z głowy. Piosenki Sayuri chyba tak już mają (w końcu w "Ranpo Kitan" też mnie oczarowała).

"Natsume Yuujinchou"
Anime, z którego za pierwszym razem jakoś zrezygnowałam po pierwszym odcinku, a teraz kompletnie nie mogę tego zrozumieć, bo przy drugim podejściu bardzo szybko się wkręciłam i już kończę trzeci sezon. Podoba mi się to, jak zostało przedstawione stopniowe otwieranie się Natsume na świat, zarówno ludzi, jak i youkai. Anime jest mocno epizodyczne, praktycznie każdy odcinek to inna historia, jednak odpowiada mi taki układ. Do tego bardzo polubiłam dwa pierwsze openingi (ten i ten). ^^

"Baccano!"
Seria, którą już od bardzo dawna miałam w planach i wreszcie się zmotywowałam, żeby ją obejrzeć. To jedna z tych serii, które z początku kompletnie oszałamiają widza natłokiem wydarzeń i informacji (uważne oglądanie bardzo wskazane), a jednak wkrótce okazuje się, że w tym szaleństwie jest jednak metoda. Bohaterów jest cała masa, jednak ze względu na to, jak bardzo są charakterystyczni, raczej trudno ich pomylić. Seria ma też świetny opening, który stanowi jednocześnie przedstawienie postaci - dowiemy się z niego nie tylko jak się nazywają, ale i co nieco o ich charakterach (po więcej wyjaśnień zapraszam tutaj).

"Yuri!!! On Ice"
Z początku zastanawiałam się, czy rzeczywiście umieszczać tutaj to anime, ale ostatecznie uznałam, że jednak sobie na to zasłużyło. Za bohaterów, za świetny rozwój postaci, jak i odwagę, by pójść w stronę, której chyba nikt się tak naprawdę nie spodziewał (choć pewnie wielu na to liczyło). Poza tym kreska jest naprawdę ładna (nawet jeśli nie zawsze…), a opening mocno zapadł mi w pamięć. No i gdzieś czytałam, że za choreografię odpowiadał prawdziwy łyżwiarz. A jeśli chcecie się dowiedzieć coś więcej, to zapraszam do myszy. c:
Nakamura Asumiko "Koledzy z klasy" & "Absolwenci"
Te mangi pojawiły się już w poprzednim podsumowaniu, jednak teraz dzięki Waneko obie je mam na półce, więc myślę, że nie zaszkodzi umieścić ich tu ponownie, zwłaszcza że moje uwielbienie dla nich wcale nie słabnie. Recenzje obu już się ukazały, więc nie będę się bardziej rozpisywać. Po prostu polecam! ^^

Shiibashi Hiroshi "Nurarihyon no Mago"
Ten tytuł mogłabym umieścić także w kategorii anime (bo właśnie od tej wersji zaczęłam), jednak ostatecznie trafił tutaj. To, za co zabrałam się ze względu na ładnego bohatera siedzącego sobie na drzewie, okazało się być naprawdę ciekawą historią pełną youkai, zarówno z przyjaznym, jak i wrogim ludziom nastawieniem. No i oczywiście główny bohater, który łączy w sobie obie te natury - ludzką i youkai, choć przez pewien czas nie pozwala tej drugiej dojść do głosu. Do tego "Nurarihyon no Mago" ma świetny klimat i sporo naprawdę fajnie wykreowanych postaci. Zdecydowanie zasługuje na więcej uwagi!

Aya Kanno "Requiem Króla Róż"
Manga, o której nie miałam pojęcia, dopóki Waneko nie postanowiło jej wydać. Z początku mocno wahałam się, czy kupić pierwszy tom, ale kiedy w końcu się przemogłam, szybko się wciągnęłam i nie mogłam się doczekać kolejnego tomu. Inspiracja dramatami Szekspira brzmi obiecująco, bohaterowie są ciekawi, do tego kreska ma sporo uroku, a fabuła pełna jest intryg i tajemnic.

Jun Mochizuki "Pandora Hearts"
W tym roku wreszcie na poważnie zabrałam się za tę serię i pozostaje mi jedynie żałować, że tak późno. Wiele pozytywnych opinii zrobiło swoje, a teraz i ja mogę zachwalać tę mangę, bo naprawdę jest tego warta. Nie będę się na razie rozpisywać, bo przede mną jeszcze spora droga - przeczytałam dopiero osiem tomów.

Hitohai "Wolpertingermenchen"
Nasz rodzimy twór, więc nie do końca manga, ale podciągnę ją pod tę kategorię. Historia, która była dla mnie kompletnym zaskoczeniem, którą na początek zamierzałam jedynie przejrzeć, a skończyło się na tym, że odłożyłam ją dopiero po przeczytaniu ostatniej strony. Naprawdę jestem pod wrażeniem tego, co stworzyła Hitohai. To świetna, nietuzinkowa i pełna szaleństwa historia ze specyficzną, ale na swój sposób całkiem ładną kreską. Zamierzam polować na inne prace autorki! Zainteresowanych odsyłam do recenzji Otai. ^^

Nakamura Asumiko "Utsubora"
Moja pierwsza (kupiona) manga po angielsku i to dość spora objętościowo. Historia tajemnicza, skomplikowana, wciągająca. "Utsubora" to bardzo specyficzna manga, przez co nie każdemu przypadnie do gustu. W dużej mierze skupia się na aspekcie psychologicznym postaci oraz tajemnicy, która, przynajmniej dla mnie, nawet po ponownym przeczytaniu - czy to ze względu na barierę językową, czy faktyczne pogmatwanie - wciąż pozostaje nie do końca jasna (w związku z tym dalej będę próbować w pełni ją zrozumieć). Do tego uwielbiam charakterystyczną kreskę autorki, która tutaj wydaje mi się szczególnie ujmująca.
Monkey Majik "Fast Forward" & "Sunshine"
Dwa openingi do "Nurarihyon no Mago", które pokochałam praktycznie od pierwszego odsłuchania. Za co? Tak naprawdę nie jestem pewna, czy uda mi się to dobrze określić. Po prostu wydają mi się tak pełne pozytywnej energii, wpadające w ucho i pasujące do tej serii… Do tego wizualnie też prezentują się też całkiem nieźle.

Koutarou Oshio & Yuuki Ozaki "Doukyuusei"
Piosenka do anime o tym samym tytule, której wręcz nie mogłabym nie uwielbiać. Nie dość, że pochodzi z mojego ukochanego "Doukyuusei", to jeszcze tak świetnie brzmi i wpasowuje się do tej historii… Nic dodać, nic ująć.

Organek
Organka co prawda za sprawą przyjaciółki kojarzę już od dłuższego czasu, jednak z początku nie słuchałam jego piosenek za często. Dopiero po koncercie, na którym byłam, jego utwory na stałe trafiły na moją playlistę, a przez pierwszy tydzień prawie nie słuchałam nic innego.

Panic! At The Disco "Death of a Bachelor"
To zdecydowanie jeden z moich ulubionych zespołów, więc i w tym roku regularnie gościli na mojej playliście. Poza tym znalazłam się w posiadaniu ich nowej płyty, więc tym bardziej powinni tu trafić. ♥

piątek, 23 grudnia 2016

Anime "Joker Game"

Liczba odcinków: 12  |  Emisja: wiosna 2016  |  Ocena: 7/10
W obliczu zbliżającej się nieubłaganie wojny Armia Cesarska w 1937r. decyduje się powołać tajną agencję szkolącą szpiegów. Pod czujnym okiem podpułkownika Yuukiego do samego końca wytrwało jedynie ośmiu mężczyzn. Powszechnie wiadomo jednak, że liczy się jakość, nie ilość, a w ich przypadku nie ma wątpliwości co do tego pierwszego. Perfekcyjnie wyszkoleni, o nienagannych manierach, potrafiący wtopić się w tłum - można tak długo wymieniać. "Joker Game" przedstawia ich losy na tle jednych z najważniejszych historycznych wydarzeń, a także przybliża widzom pracę szpiega.

Od początku miałam względem tej serii spore oczekiwania. Z początku zastanawiałam się, jak ja spamiętam te wszystkie imiona. Nie wzięłam wtedy pod uwagę tego, że przez wzgląd na pracę bohaterowie i tak nie będą ich używać, tym bardziej, że rozjadą się niemal po całym świecie. Skutkiem tego jest ogromna epizodyczność serii - praktycznie każdy odcinek dotyczy innego zadania przydzielonego kolejnemu ze szpiegów (wyjątek stanowią jedynie dwie historie). Pokuszę się wręcz o stwierdzenie, że można by je było oglądać w dowolnej kolejności, nic przy tym nie tracąc. To z kolei sprawia, że z bohaterami ciężko się zżyć (a gdyby ktoś zapytał, czy aby na pewno każdy z nich wykonał jakieś zadanie, nie byłabym w stanie odpowiedzieć) - zachowują się profesjonalnie, czasami dość arogancko (w ten przyjemny do oglądania sposób), a czasu na ich poznanie jest niewiele; bywa nawet, że pojawiają się zaledwie parę razy i to na swojej własnej misji. W związku z tym ledwo rozróżniałam poszczególnych bohaterów, a decydujący był często ich głos, jedna z ich najbardziej charakterystycznych cech. Nie twierdzę, że pomysł na stworzenie "Joker Game" był zły, jednak myślę, że lepiej sprawdziłby się przy dłuższej serii , a kilka pierwszych odcinków powinno być poświęconych na zapoznanie z bohaterami.
Pomimo powyższych narzekań "Joker Game" zrobiło na mnie dobre wrażenie. To jedna z poważniejszych serii, nie ma tu miejsca na wygłupy, a tym bardziej bezmyślność. Do tego sam zawód szpiega jest bardzo interesujący, a tutaj został ukazany w wielu aspektach. Misje są różnorodne - dochodzenia, zdobywanie informacji, dowodów czyjejś podejrzanej działalności, pokrzyżowanie komuś planów i inne takie. Znajdzie się również przykład postępowania w razie doznania amnezji czy pojmania przez wrogów. A czy jest ktoś, o kim dowiemy się choć trochę więcej? Tak, przede wszystkim podpułkownik Yuuki, twórca Agencji D, który w ciągu swojego życia zdążył przynajmniej paru osobom zaleźć za skórę i właśnie dlatego - z relacji innych - poznamy go nieco bliżej, choć jego postać wciąż pozostaje owiana tajemnicą. Jest twórcą zasady, którą kierują się jego szpiedzy - "nie zabijaj i nie daj się zabić", uważa, że to dwie najgorsze decyzje, jakie może podjąć szpieg. Spośród pozostałych ośmiu bohaterów zaledwie o jednym dowiemy się trochę więcej. I jeszcze porucznik Sakuma przydzielony do współpracy z nimi. Co prawda zobaczymy go zaledwie w dwóch odcinkach, ale to i tak daje więcej możliwości zgłębienia jego charakteru niż w przypadku większości pozostałych bohaterów. Zdążyłam go polubić, więc naprawdę żałuję, że nie pojawił się w kolejnych odcinkach.

Kreska bardzo mi się podoba, chociaż z pewnym zdziwieniem przyjęłam fakt, że za projekt postaci odpowiadał Shirow Miwa. Sama bym się tego raczej nie domyśliła, jednak teraz przyznaję, że jest tu coś charakterystycznego (albo tylko sobie wmawiam, że coś zauważyłam). W każdym razie kreska jak dla mnie zdecydowanie na plus, podoba mi się zwłaszcza sposób rysowania oczu. Ogólnie panowie szpiedzy są całkiem przystojni, więc miło jest sobie na nich popatrzeć, a już w garniturach, to szczególnie (dobrze, dobrze,  już kończę z tą kwestią). Na tła też nie narzekam. Z jednej strony tradycyjny japoński wystrój, z drugiej przybyłe z zachodu trendy - jest różnorodnie, a najbardziej charakterystyczne wydają mi się zadymione pokoje (może nie było tego znowu tak wiele, ale coś takiego zwraca uwagę).
Również muzyka nie zawodzi. Opening (QUADRANGLE "Reason Triangle") szybko wpada w ucho, jego tekst świetnie pasuje do serii, a towarzysząca mu animacja przyciąga wzrok. Ending (MAGIC OF LiFE "Double") też wypada całkiem nieźle, choć nie zrobił na mnie równie dobrego wrażenia. Muzyka w tle (na którą starałam się zwrócić większą uwagę niż zazwyczaj) z powodzeniem buduje klimat serii. I jeszcze jedna kwestia, której zazwyczaj nie rozwijam, jeśli w ogóle ją poruszam - seiyuu. W tym przypadku z chęcią zrobię jednak wyjątek, ponieważ "Joker Game" ma naprawdę świetną obsadę i z prawdziwą przyjemnością przysłuchiwałam się rozbrzmiewającym tam głosom. Yuki Kaji (Yukine, Kenma), Jun Fukuyama (Koro-sensei, Grell), Ryouhei Kimura (Bokuto, Kise), Tomokazu Seki (Kougami) - czy mam wymieniać dalej? Znalazło się też paru mniej znanych seiyuu (przynajmniej mi), których jednak słuchało się równie przyjemnie.

Po "Joker Game" spodziewałam się czegoś trochę innego, przede wszystkim mniej epizodycznego, jednak i tak jestem zadowolona z tego, co dostałam. Jak już pisałam, większa ilość odcinków mogłaby wyjść tej serii na dobre i pomóc bardziej zżyć się z bohaterami, jednak jako anime skupiające się bardziej na samym szpiegostwie, niż pojedynczych postaciach sprawdza się nieźle. Myślę, że lepiej podchodzić do niego bez zbyt wygórowanych oczekiwań, jednak w ogólnym rozrachunku uważam, że to seria warta polecenia.

sobota, 17 grudnia 2016

Stosik 6/2016

Przyszedł czas na kolejny stosik. Książek nazbierało się całkiem sporo, w sporej mierze (choć nie tylko) za sprawą Targów Książki w Krakowie, na których udało mi się być przez trzy dni. Kiedy ja zdążę to wszystko przeczytać...
Aya Kanno "Requiem Króla Róż" (4) - No cóż, dzieje się i to sporo...
Kazue Kato "Ao no Exorcist" (17) - Tym razem dowiemy się więcej o przeszłości Shury. Do tego znajdziemy tutaj, jak ujęła to sama autorka, trochę żartów dla dorosłych, których (przyznam szczerze) jakoś się w tej serii nie spodziewałam. No ale narzekać nie zamierzam, było ciekawie. Jak zwykle nie mogę się doczekać kolejnego tomu (a czekanie trochę potrwa... T__T). No i wyczekuję kontynuacji anime. ^^
Iwahara Yuji "Dimension W" (2) - O ile w pierwszym tomie akcja była praktycznie taka sama, jak w anime, to jednak tym razem jeden z wątków (ten z dzieciakami) został zdecydowanie bardziej rozwinięty.
Maybe "Tasogare Otome x Amnesia" (5-10) - Już od dawna chciałam skompletować tę serię, więc chętnie skorzystałam z promocji u Waneko. Czas się zabrać za czytanie. :)
Tsuta Suzuki "Merry Checker" - Jakoś bardzo mi się do tej mangi nie spieszyło, ale jednak kupiłam.
S. Moffat & M. Gatiss & Jay "Sherlock" (1) - Jako fanka Sherlocka uznałam, że nie miło byłoby mieć ten tomik (a najlepiej i kolejne) na półce, jednak na razie wciąż stoi nieprzeczytany. A tak swoją drogą, uśmieszki w tej mandze potrafią wyglądać naprawdę komicznie...
Yuki Midorikawa "W stronę lasu świetlików" - Tak się nie mogłam doczekać, żeby kupić tę mangę, a teraz w dalszym ciągu stoi nieprzeczytana... No cóż, bywa i tak.
Nakamura Asumiko "Absolwenci" - W końcu są! ♥ Poza tym, że tłumaczenie w pewnych mamentach (przynajmniej w moim mniemaniu) woła o pomstę do nieba, a obwoluta prześwituje, jestem zadowolona, o czym już zdążyłam napisać w recenzji. Więc no, bardzo polecam. ^^
Jeon Hey-jin & Lee Ki-ha "Lady Detective" (2) - Kolejny tom manhwy przynosi nam opowieść o znalezionym w książce szyfrogramie. Dowiemy się też trochę o wydawnictwie, dla którego pracuje nasza tytułowa bohaterka, a także poznamy nową postać. Widać, że w wielu przypadkach historia ta traktowana jest dość lekko, czego dowodzą liczne nawiązania i osobiste żarciki autorki.
O. Rudnicka "Granat poproszę" - Zdobycz targowa z podpisem autorki, a jednocześnie jej pierwsza książka na mojej półce (do tej pory wszytskie miałam z biblioteki).
A. Michaelis "Baśniarz" - Zdobycz targowa. Od dawna rozglądałam się za tą książką w dobrej cenie i akurat się trafiła. ^^ Co prawda trochę się obawiam, że tym razem nie odbiorę jej tak pozytywnie jak poprzednio, ale mimo wszystko jestem dobrej myśli.
S. Twardoch "Morfina" - Zdobycz targowa z podpisem autora. Czaiłam się na nią od dłuższego czasu.
J. Ćwiek "Grimm City. Wilk!" - Zdobycz targowa z podpisem autora. Szkoda, że nie wzięłam ze sobą "Kłamcy" do podpisania, ale przynajmniej był powód, żeby kupić tę książkę. Baśniowe nawiązania zawsze na plus.
Kim Young-ha "Imperium świateł" - Kupione na targach i to całkiem tanio, Już od dawna miałam ją w planach, więc skorzystałam z okazji. Do tego przy okazji dostałam torbę z logo wydawnictwa. :3
R. Flanagan "Ścieżki północy" - Zdobycz targowa z podpisem autora. Już od dawna chciałam przeczytać którąś z jego książek, a skoro przy okazji udało mi się zdobyć podpis... ;)
"Harry Potter i przeklęte dziecko" - Pożyczone. Mocno się wahałam, czy sięgnąć po tę książkę, ale ponieważ została mi pożyczona, postanowiłam zaryzykować. Przeczytana i zrecenzowana.
Stąd zaczynają się już książki z wymiany organizowanej przez LC. Kolejka, tłok - ogromne.
Książek co prawda też było dużo, ale czasami miałam wątpliwości czy uda mi się zdobyć coś sensownego.
Musiałam wybierać nieco w pośpiechu, ale ostatecznie z moich zdobyczy jestem raczej zadowolona.
H. Coben "No second chance" - Książka po angielsku? Czemu nie, trochę poćwiczę. ;) Do tego jedną książkę Cobena już czytałam, ale było to już dawno.
M. C. Beaton "Agatha Raisin i ciasto śmierci" - Coś, coś kojarzyłam, ale nie do końca. Mimo to wzięłam z nadzieją na lekką i ciekawą lekturę. Mam nadzieję, że się nie zawiodę. Właśnie czytam.
Simon Becket "Chemia śmierci" - Od dawna miałam ją na liście do przeczytania, więc prędko ją zgarnełam.
M. L. Kossakowska "Czerń, upiór południa" - Książka wybrana praktycznie w ciemno, więc nie mam pojęcia, czego się po niej spodziewać. No cóż, może jakoś to będzie...
H. Mankell "Ręka" - Po książki tego pana od dawna chciałam sięgnąć, ale jakoś nie było okazji. Szkoda tylko, że nie udało mi się dorwać jakiejś wcześniejszej części.
E. Nowak "Kiedyś na pewno" - Na serię miętową jakoś nigdy nie potrafiłam się zdecydować (#teamJeżycjada czy coś... :P), ale skoro nadarzyła się okazja, postanowiłam jednak dać jej szansę.
J. K. Rowling "Harry Potter i komnata tajemnic" - Wreszcie moja. ♥ Tak jak i w poprzedniej części, ilustracje są naprawdę świetne, czasami aż nie mogłam się na nie napatrzeć, no i cieszę się, że dzięki temu miałam okazję ponownie przeczytać tę książkę. Już nie mogę się doczekać następnej. ^^
I. Morris "Świat Księcia Promienistego" - Polecona na wykładzie z kultury Japonii, a ponieważ akurat znalazłam ją w dobrej cenie razem dwoma innymi książkami, postanowiłam ją przygarnąć.
L. Dalby "Opowieść Murasaki" - Już od dawna miałam ją w planach, a wspomnienie jej na wykładzie z kultury Japonii pomogło mi się wreszcie zmobilizować, żeby ją kupić.
K. Ishiguro "Malarz świata ułudy" - Od dawna mnie kusiło, żeby kupić tę książkę. Choć niewiele już z niej pamiętam, wspominam ją bardzo miło, podobała mi się jej ulotność i chętnie jeszcze do niej wrócę.
J. Wilk "Pan Wilk i kobiety" - Słyszałam co nieco dobrego o tej książce (a o jej kontynuacji nawet więcej) i od tamtego czasu się na nią czaiłam, aż w końcu przyszła jej kolej. Mam nadzieję, że będzie warto.
E. Ferrante "Genialna przyjaciółka" i reszta książek z serii - Miała być tylko pierwsza część, ale plany uległy zmianie ze względu na sporą promocję na komplet. Prezent mikołajkowy.
Natsuhiko Kyogoku "The Summer f the Ubume" - Ta książka niestety nie załapała się do zdjęcia, a nie chciałam już robić kolejnego. Po angielsku, pożyczona od koleżanki.

A tutaj pochwalę się jeszcze dedykacjami, jakie udało mi się zdobyć. :3
Poza tym udało mi się skorzystać z akcji CzytajPL, w ramach której w listopadzie zostało udostępnionych dziesięć ebooków lub audiobooków. Mój wybór padł na "Lśnienie" (superprodukcja!) i "Czerwonego Kapitana" w wersji audio. I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie to, że aplikacja woblink, z której trzeba było w tym celu skorzystać co chwilę mi się zacinała (mniej więcej po każdym przesłuchanym rozdziale) i reagowała z opóźnieniem...

Czytaliście coś z tego? :)

niedziela, 11 grudnia 2016

"Harry Potter i przeklęte dziecko"

Wydawnictwo: Media Rodzina  |  Liczba stron: 368
Dziewiętnaście lat po wydarzeniach z "Insygni śmierci" powracamy do magicznego świata wykreowanego przez J. K. Rowling z tą jednak różnicą, że za sprawą scenariusza do sztuki stworzonego przez wspomnianą autorkę oraz Johna Tiffany'ego i Jacka Thorne'a. Naszym głównym bohaterem będzie natomiast Albus Severus Potter, młodszy z synów Harry'ego i Ginny. Nie tak utalentowany jak jego brat, a do tego stale odczuwający społeczną presję… oj, nie było mu łatwo. I jeszcze ta świdrująca cisza, gdy syn Pottera zostaje przydzielony do Slytherinu. Na szczęście ma u swojego boku przyjaciela, a jest nim Scorpius, syn... Dracona Malfoya.

Albus i Scorpius stanowią ciekawy duet, tak różny od stale zwracającego na siebie uwagę potterowskiego trio. Samotnicy, nieśmiali, trochę nieporadni, dający się lubić. Do tego obaj zmagający się z problemami. Albus stale przyćmiewany przez sławę swojego ojca, czarna owca w rodzinie. Scorpius nieustannie nękany teoriami spiskowymi o jego rzekomym pokrewieństwie z Voldemortem. W końcu Albus zmęczony takim stanem rzeczy postanawia się zbuntować i wziąć pewne sprawy w swoje ręce, a Scorpius idzie w jego ślady. Tym sposobem chłopcy, choć kierowani dobrymi intencjami, o mało nie doprowadzają do katastrofy...

"Prawda to cudowna i straszliwa rzecz, więc trzeba się z nią obchodzić ostrożnie."

Przed tą książką przez długi czas się wzbraniałam... czy raczej byłam pewna, że sama z siebie jej nie kupię, bo byłam zbyt niepewna tego, co znajdę w środku. Kiedy jednak nadarzyła się okazja, żeby ją od kogoś pożyczyć, postanowiłam z niej skorzystać. I nie żałuję, chociaż zachwycać też nie mam się za bardzo czym. Niby miło było zobaczyć, jak po tylu latach powodzi się znanym z poprzednich części bohaterom, jednak nie poczułam tu tej magii, co kiedyś. Poza tym, ponieważ mamy do czynienia ze scenariuszem, nie uświadczymy tu bogatych opisów ani wielowątkowej, zagmatwanej historii. Przypuszczam jednak, że bardzo ciekawie byłoby zobaczyć całość na scenie ze wszystkimi opisanymi tu efektami specjalnymi.

Nie przepadam za wątkiem cofania się w przeszłość. Nie przepadam z tego względu, że zdaję sobie sprawę, jak źle może się to skończyć i nie lubię patrzeć na to, jak bardzo zagubieni i nie na miejscu potrafią być bohaterowie po powrocie do teraźniejszości. Przy "Harrym Potterze i przeklętym dziecku" miałam więc wiele powodów do obaw. Poza tym przykro było mi też obserwować, w jak kiepskim stanie są relacje Harry'ego i Albusa, jak trudno jest im znaleźć wspólny język. Podoba mi się za to fakt, że obraz Slytherinu, właściwie od początku stawianego w złym świetle, został nieco złagodzony. Historia ta jednoznacznie pokazała, że ślizgoni nie muszą być stale spiskującymi draniami z czarnomagicznymi zapędami, że to czarodzieje jak wszyscy inni. Z bardzo pozytywnej strony dał się poznać również Draco, któremu, choć również ma problemy w porozumieniu się z synem, wyraźnie zależy na Scorpiusie i - w przeciwieństwie do Harry'ego - nie ma zamiaru sprzeciwiać się jego przyjaźni z Albusem.

Nie miałam wygórowanych oczekiwań względem "Harry'ego Pottera i przeklętego dziecka". Od początku znałam też pewien dość istotny szczegół, co mogło wpłynąć na moje nastawienie do tej historii. Książka nie zachwyca, ale nie zaszkodzi jej przeczytać, zwłaszcza dla możliwości poznania Albusa i Scorpiusa, a przy okazji także alternatywnej przyszłości, która mogłaby nastąpić, gdyby coś poszło nie tak.

"Ci, których kochamy, nigdy tak naprawdę nas nie puszczają, Harry.
Pewnych spraw śmierć nie dotyka. Farby... wspomnienia... i miłości."

sobota, 3 grudnia 2016

Nakamura Asumiko "Absolwenci" [BL]

Wydawnictwo: Waneko  |  Liczba stron: 366 (2w1)  |  "Koledzy z klasy" (manga & anime)  |  Sotsugyo Album
"Absolwenci" kontynuują losy Sajou i Kusakabe z "Kolegów z klasy". Ostatnia klasa liceum, zbliżające się zakończenie szkoły. Dla Sajou jest to (jak właściwie zawsze) czas intensywnej nauki. Bardzo dobrze rozumie, dlaczego zdaniem uczestników szkoły przygotowawczej nie jest to odpowiednia pora na związki. Rozumie, ale zdaje sobie również sprawę z tego, że nie potrafiłby sobie odpuścić spotkań z Kusakabe. Ten z kolei, choć nie ma przed sobą egzaminów na studia, także zaczyna na poważnie myśleć o swojej przyszłości. Ich wspólny czas bywa więc w taki czy inny sposób ograniczany, jednak nie odbija się to w sposób negatywny na ich związku. Co prawda nie obejdzie się pewnych (większych lub mniejszych) problemów, ale czasami przecież nie da się tego uniknąć, prawda?

Wiecie, co uwielbiam w "Absolwentach"? (No dobra, jest wiele takich rzeczy, ale tym razem mam na myśli coś konkretnego) To, że chociaż Kusakabe i Sajou zdarza się kłócić, opacznie zrozumieć jakąś sytuację lub po prostu się obrazić, to nie ciągną tego w nieskończoność. Rozmawiają, wyjaśniają wszystko i koniec sprawy (nawet jeśli nie tak całkiem od razu), bez wprowadzania zbędnego dramatyzmu. Po co robić z igły widły? Kolejną rzeczą jest po prostu to, jak Nakamura Asumiko przedstawiła ich wzajemne relacje oraz pogłębianie się uczuć. Po tym, co myślą, co mówią, co robią od razu widać, jak bardzo im na sobie zależy. Moje serce podbił zwłaszcza jeden szczegół - to, że ze względu na pewne okoliczności (nie chcę zdradzić za dużo) Kusakabe nie wykorzystał okazji, by posunąć się o krok dalej, wziął pod uwagę sytuację i stwierdził, że nie byłoby to w tamtym momencie właściwie z jego strony. Czy to nie dowodzi szczególnie wyraźnie, jak bardzo poważnie myśli o swoim związku z Sajou? I jak go tu za to nie kochać?

Chciałabym też zwrócić uwagę na pewną rzecz. Czy ktoś tu nie przepada za Harasenem (czy też, jak widnieje w polskim przekładzie, Haraczem)? Ja go uwielbiam, choć do tej opinii musiałam chwilę dojrzeć. Ostatecznie można przecież uznać, że jest takim dobrym duchem związku naszych dwóch bohaterów (nawet jeśli metody wspierania ich ma raczej specyficzne…). Tak, lubi prowokować Kusakabe i z chęcią wykorzystuje każdą nadarzającą się okazję, by spędzić choć trochę czasu z Sajou, ale tak naprawdę rozumie, że jego uczucie pozostanie jednostronne i nie ma co się łudzić, że jest inaczej. Przy bliższym poznaniu naprawdę go polubiłam, więc tym bardziej cieszę się, że w mandze "Sora to Hara" zostało mu poświęcone więcej miejsca.
Historia jest naprawdę dobrze poprowadzona - pojawiają się momenty zabawne, poważne, urocze, czasami niezręczne, a nawet i do pewnego stopnia zawstydzające, ale wszystko to w sposób zamierzony i z umiarem (no dobra, może pojawi się nieco przesady, ale nie tak znowu wiele). Poza głównymi rozdziałami znajdziemy tu też kilka krótkich, głównie humorystycznych historii. Do tego oczywiście cudowne postaci! O Sajou i Kusakabe już chyba wystarczy (chociaż mogłabym się jeszcze trochę rozpisać). Będzie też okazja, by nieco lepiej poznać Haracza, zerknąć, co kryje się pod pozorami, które stara się utrzymywać. No i jeszcze jedna osoba, o której aż szkoda byłoby nie wspomnieć. Tani (przyjaciel Kusakabe), choć niepozorny i nie pojawia się za często, potrafi na swój sposób zabłysnąć, czym bardzo prędko zaskarbił sobie moją sympatię.

W kwestii kreski chyba nie ma się co rozpisywać - każdy, kto czytał "Kolegów z klasy" wie, czego mniej więcej się spodziewać. Nakamura zdaje się rysować bardzo swobodnie, zwłaszcza w kadrach typowo humorystycznych na dość sporo sobie pozwala, co dodatkowo potęguje ich komizm. Mogę jednak dodać, że jest coraz lepiej, kreska autorki z czasem staje się coraz bardziej wyrobiona i mniej kulfoniasta, więc i osoby, dla których była to drażliwa kwestia, mogą się mile zaskoczyć (a przynajmniej taką mam nadzieję). Oryginalnie dwutomowa manga dostała wydanie 2w1 i została włączona do serii Jednotomówek Waneko. Z dwóch okładek do wyboru (Zima i Wiosna) na obwolutę trafiła ta druga, co uważam za dobrą decyzję. Zimową natomiast znajdziemy w środku, a wraz z nią dwie inne kolorowe ilustracje. Należy też wspomnieć o tym, że po ustawieniu "Absolwentów" obok "Kolegów z klasy" chłopcy spoglądają na siebie z grzbietów tomików.

Ale żeby nie było, że nic tylko słodzę, czas wspomnieć o minusach. Tym, czego po prostu nie mogę wybaczyć Waneko jest taki a nie inny opis umieszczony na obwolucie (która w dodatku przebija i to dość mocno), który bardzo spłyca tę historię. Mam też pewne zastrzeżenia co do tłumaczenia, które w pewnych momentach potrafi brzmieć bardzo nienaturalnie i czasami jakby zatraca znaczenie, które do tej pory odnajdywałam w tych wypowiedziach (a ze względu na to, jak uwielbiam tę mangę jestem na to szczególnie wyczulona). Dalej w kwestii przekładu, nie za bardzo pasuje mi tu używanie słowa "peniać", w pierwszej chwili naprawdę myślałam, że to jakiś błąd w druku (a skoro już o tym mowa, to tak, parę literówek też się pojawiło). Gdyby nie tych parę wad byłabym naprawdę przeszczęśliwa, jednak i tak bardzo się cieszę, że doczekałam się wydania "Absolwentów" i bardzo polecam tę mangę.

wtorek, 29 listopada 2016

V. Schwab "Mroczniejszy odcień magii"

Wydawnictwo: Zysk i S-ka  |  Liczba stron: 402  |  Seria: Odcienie magii (1)
W dawnych czasach istniały obok siebie cztery światy. Chociaż obecnie różnią się od siebie praktycznie wszystkim, w każdym z nich znajdowało się miasto o nazwie Londyn, a ludzie z choćby odrobiną magicznych umiejętności mogli bez większego trudu przemieszczać się między nimi. Taki stan rzeczy nie trwał jednak wiecznie. Jeden ze światów nie potrafił - a może nie chciał - utrzymać magii w równowadze, co doprowadziło do jego upadku. Pozostałe światy odcięły się więc od niego, pozostawiając Czarny Londyn w postępującym chaosie. Od tej pory zaczęły narastać miedzy nimi różnice - Londyn Szary stopniowo zapominał o magii, skupiając się na rozwoju technicznym; Londyn Czerwony w dalszym ciągu z powodzeniem prosperował; tymczasem Londyn Biały, w najbliższym sąsiedztwie Czarnego, zaczął podupadać, trawiony nieustanną walką o magię, władzę, życie.

Obecnie tylko nieliczni mogą poruszać się między światami. Są to antari, magowie krwi. Jest ich dwóch - Kell z Czerwonego i Holand z Białego Londynu. Naszym głównym bohaterem jest ten pierwszy, przybrany syn królewskiej rodziny, który pełni rolę posłańca między poszczególnymi światami. Warto zauważyć, że ma on pewne nietypowe, a nawet nielegalne hobby, konkretnie kolekcjonowanie przedmiotów z różnych Londynów oraz pośredniczenie w transakcjach. Pewnego razu zostaje wmanewrowany w przetransportowanie pewnej paczki, a jej zawartość już wkrótce sprowadza na Kella poważne kłopoty… W międzyczasie poznamy także kilka osób z Szarego Londynu, przede wszystkim zaradną złodziejkę z ambitnymi marzeniami, która odegra w tej historii ważną rolę.

Podoba mi się pomysł na tę powieść. Od samego początku czuje się tutaj magię, a ta, jak sam tytuł wskazuje, nie zawsze jest dobra. Kell ze względu na swoją pozycję jest powszechnie szanowany, ale jego odmienność sprawia też, że zwykli ludzie żywią względem niego obawę, a sam Kell nie czuje się prawdziwym członkiem rodziny królewskiej. Mimo wszystko jego sytuacja zdaje się o wiele lepsza niż ta Hollanda, antariego na usługach bezwzględnych władców Białego Londynu. A jak bardzo, jeszcze się przekonacie. Dotąd prowadzący względnie spokojne życie Kell znajdzie się w prawdziwym niebezpieczeństwie, przekona się, jak okrutna potrafi być rzeczywistość i będzie musiał podjąć walkę, której stawką będzie utrzymanie równowagi pomiędzy światami. Na szczęście nie będzie musiał podejmować tej walki sam.

"Jakże niewiele wiesz o wojnie. Bitwy można toczyć z zewnątrz, ale wojny wygrywa się, będąc w centrum zdarzeń."

"Mroczniejszy odcień magii" zwrócił moją uwagę już jakiś czas temu, jeszcze przed premierą (zachwycałam się wtedy chociażby okładką zagranicznego wydania), jednak nie czytałam o nim za wiele. Później stwierdziłam, że pozwolę tej książce się zaskoczyć, dlatego nie wgłębiając się nawet w fabułę (magia w tytule wystarczyła), zaczęłam czytać. Decyzji nie żałuję, jednak przyznam, że spodziewałam się czegoś więcej, czegoś, co naprawdę mnie zaskoczy, zachwyci, tymczasem chociaż spodobał mi się wykreowany przez autorkę świat, a bohaterów polubiłam, jakoś nie udało mi się w pełni zatopić w tej powieści (ale może to kwestia sięgnięcia po nią w nie najlepszej na to chwili?). Z początku żałowałam, że nie została zachowana oryginalna okładka, jednak mając książkę już w rękach doszłam do wniosku, że i ta nieźle się prezentuje, choć jej urok jest nieco subtelniejszy i lepiej dostrzegalny na żywo.

Chociaż "Mroczniejszy odcień magii" nie do końca spełnił moje oczekiwania, naprawdę miło spędziłam przy tej książce czas. Tak naprawdę wydaje mi się, że mogłaby pozostać samodzielną powieścią - większość wątków zostało jako tako pozamykanych i autorka nie pozostawia nas z pytaniami, na które koniecznie chcemy poznać odpowiedź. Ponieważ jednak mamy do czynienia z trylogią, chętnie skorzystam z okazji na bliższe przyjrzenie się wykreowanym przez Victorię Schwab światom. Co więcej, po przeczytaniu opisu (po angielsku) jestem bardzo ciekawa kolejnej części, a więc czekam na polskie wydanie.
"Kłopot z magią polega na tym, że nie jest ona kwestią mocy, lecz równowagi. W przypadku zbyt małej mocy stajemy się słabi. Zbyt dużo mocy - i stajemy się kimś zupełnie innym."

środa, 23 listopada 2016

Muzycznie: Panic! at the Disco "Too weird to live, to rare to die!"

Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze mi się chciało, napisałam parę recenzji płyt. Uznałam, że znów zacznę od czasu do czasu pisać o muzyce, jednak obecnie nawet nie zamierzam się silić na uznanie mojej pisaniny za recenzje - będą to raczej dość luźne przemyślenia, bez żadnych technicznych szczegółów (chociaż i wcześniej raczej ich nie było) czy ogólnych informacjach o wykonawcy.
Panic! at the Disco słucham już od dłuższego czasu, jednak dopiero jakiś rok temu zaopatrzyłam się w jedną z ich płyt. Mój wybór padł na "Too weird to live, to rare to die!", a powodem był… interesujący tytuł i naprawdę ładna okładka (tak, wiem, świetne uzasadnienie ;D). Znałam jedynie dwie piosenki ("This is gospel" i "Girls/Girls/Boys", obie bardzo polecam) z całego albumu, więc reszta była dla mnie zagadką.    ♫ poniższa piosenka ma dość... interesujący teledysk ;D
Po pierwszym odsłuchaniu byłam trochę zaskoczona. Płyta wydawała mi się jakaś… bardziej popowa niż przypuszczałam (chociaż może bardziej chodziło mi o nieco elektryczne brzmienie niektórych fragmentów), jednak powoli to wrażenie mijało (albo się przyzwyczaiłam) i z prawdziwą przyjemnością zasłuchiwałam się w kolejnych utworach. Jedną z piosenek ("Miss Jackson") Brendon Urie śpiewa razem z LOLO, o której wcześniej nie słyszałam. "Vegas Lights" ma nietypowy początek - odliczające dzieci (które słychać także w dalszej części) oraz dźwięki kojarzące się z kasynem. Co by tu więcej napisać? W tej chwili uwielbiam już wszystkie piosenki z tej płyty i właściwie nie potrafiłabym wybrać ulubionej, każda jest inna, a to, na którą się akurat zdecyduję, zależy raczej od mojego nastroju. A! Dodam jeszcze, że podoba mi się, gdy ostatnia piosenka na płycie w jakiś sposób nawiązuje do końca (podobnie jest na przykład u Placebo, o których napiszę innym razem), sama nie wiem dlaczego. W tym przypadku jest to spokojne, wręcz melancholijne "The end of all things".
Teraz z kolei marzy mi się ich najnowsza płyta - "Death of a bachelor", z której znam już kilka piosenek i każdą z nich uwielbiam. Tytułowy utwór (koniecznie posłuchajcie!) bardzo długo nie dawał mi spokoju (i wzajemnie), potem przyszedł czas na żywsze utwory, ale o tym może już napiszę kiedy indziej, o ile nowa płyta trafi w moje ręce. I już tak na koniec uraczę Was jeszcze jedną piosenką, koniecznie z teledyskiem. Bardzo podoba mi się to, że na początku został tu użyty fragment "This is gospel", dzięki czemu zespół stworzył jakby jej kontynuację w następnym utworze, "Emperor's new clothes" (również na dłuuugo wpadł mi w ucho).

piątek, 18 listopada 2016

L. Oliver "Delirium"

Wydawnictwo: Otwarte  |  Liczba stron: 360  |  Seria: Delirium (1)
Amor deliria nervosa. Straszna choroba mogąca doprowadzić do szaleństwa, a nawet śmierci, kiedyś znana jako… miłość. Wynaleziono na nią jednak lekarstwo i Lena wprost nie może się doczekać, aż stanie się jedną z wyleczonych. Remedium można jednak podać dopiero po ukończeniu osiemnastu lat - w przeciwnym wypadku naraża się pacjenta na poważne skutki uboczne. I Lena wierzyła w to wszystko - dlaczego miałaby nie wierzyć? Przecież sama widziała, co choroba zrobiła z jej matką, jak zachowywała się jej siostra na krótko przed zabiegiem. A jednak na kilka miesięcy przed osiemnastymi urodzinami świat Leny ulega zmianie. Przyjaciółka, którą, jak do tej pory sądziła, zna najlepiej, okazuje się mieć przed nią pewne sekrety. Sporadycznie do głosu dochodzi przekorna natura dziewczyny, która każe jej wypowiedzieć się szczerze, zamiast ograniczyć się do jednej z bezpiecznych odpowiedzi. Przede wszystkim jednak Lena poznaje Aleksa, który stopniowo otwiera jej oczy na to, czego do tej pory nie chciała dostrzec…

Jak wyglądałoby życie w świecie, w którym miłość uważana jest za chorobę? "Delirium" daje nam tego wyraźny przykład. Autorka naprawdę ciekawie i dość szczegółowo wykreowała rzeczywistość swoich bohaterów. Ogrodzenia pod napięciem, wszechobecne zakazy i propaganda, godzina policyjna, patrole, a przede wszystkim powszechne przekonanie, że właśnie tak powinno to wyglądać. Ludzie boją się miłości, dlatego dobrowolnie poddają się zarówno zabiegowi, jak i ograniczeniom. Realność wykreowanego przez autorkę świata pogłębiają także różnego typu cytaty na początku każdego rozdziału - fragmenty podręczników, obowiązujących zasad, opinii ekspertów czy dziecięcych wierszyków i wyliczanek. Wszystko to stanowi ciekawy dodatek i pomaga zrozumieć, co wpaja się do głów tamtejszemu społeczeństwu.

"Miłość – najbardziej zdradliwa choroba na świecie: zabija cię zarówno wtedy, gdy cię spotka, jak i wtedy, kiedy cię omija. Ale to niedokładnie tak. To skazujący i skazany. To kat i ostrze. I ułaskawienie w ostatnich chwilach. Głęboki oddech, spojrzenie w niebo i westchnienie: dzięki ci, Boże. Miłość – zabije cię i jednocześnie cię ocali."

A jak wypadło to, co w tym świecie zakazane? Wątek romantyczny oceniam całkiem pozytywnie. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Sympatia czy zauroczenie może tak, jednak uczucia Leny kiełkowały stopniowo i dziewczyna nie zaakceptowała ich tak od razu - w końcu było to coś sprzecznego z wszystkim, czego do tej pory chciała, w co wierzyła. Jej wahania mają więc swoje uzasadnienie, a lata takiego, a nie innego wychowania nie dają się zastąpić nowym sposobem myślenia ot tak, bez mrugnięcia okiem. Jej przyjaciółka szybciej i właściwie sama z siebie zaczyna się buntować (choć nieznacznie) przeciwko sztywnym regułom, podczas gdy w Lenie wciąż dają o sobie znać dawne doświadczenia. A Alex? To bohater, którego łatwo polubić, jakby powiew świeżości w świecie, w którym ludzie boją się wyrażać własne emocje, zwłaszcza te silne. O pozostałych postaciach właściwie nie ma sensu za wiele pisać, większość z nich to osoby już po zabiegu, przez co ich emocje są przytłumione i nie ma w nich zbyt wielu charakterystycznych cech.

Zastanawiałam się, czy nie dać "Delirium" wyższej oceny, jednak ostatecznie pozostałam przy tej. Powieść nie powaliła mnie na kolana, nie oczarowała w jakiś szczególny sposób, jednak nie pozostała mi także całkowicie obojętna. Podobało mi się stopniowo rozwijające się uczucie między Leną i Aleksem, doceniam wykreowany przez autorkę świat i chętnie przekonam się, jak wypadła kolejna część trylogii.

"Życie nie jest życiem, jeśli się przez nie tylko prześlizgniesz. Wiem, że jego istota polega na tym, by znaleźć rzeczy, które mają znaczenie, i trzymać się ich, walczyć o nie i nie odpuścić."

niedziela, 13 listopada 2016

Shin Towada "Tokyo Ghoul: Codzienność" [LN]

Wydawnictwo: Waneko  |  Ilość stron: 240
"Tokyo Ghoul: Codzienność" to zbiór opowiadań z życia ghuli oraz tych, którzy - nawet nieświadomie - się z nimi zadają. Aby sięgnąć po tę light novel nie trzeba znać całej głównej serii, jednak pewna wiedza o postaciach i wydarzeniach z mangi (czy też z anime), pomimo znajdującego się na początku spisu bohaterów, byłaby bardzo pomocna. Opowiadania nie są długie, żadne z nich nie przekracza pięćdziesięciu stron, a biorąc do tego pod uwagę format nowelki, czyta się je bardzo szybko.

Pierwsze z opowiadań, "Biblia", obejmuje pewien czas przed i po tym, jak Kaneki stał się ghulem, a naszym narratorem jest tu Hide. Chłopak, zaczepiony przez dwójkę studentów z Okultystycznego Koła Naukowego, którzy zaczynają wypytywać go o nawyki żywieniowe przyjaciela, postanawia pomóc im w badaniach i tym samym dowieść, że Kaneki ghulem nie jest. "Bentou" na przykładzie Touki i Yoriko pokazuje, jak ciężkie dla ghula może być utrzymanie bliskich (a szczególnie przyjacielskich) relacji ze zwykłymi ludźmi. Obserwujemy, jak Touka zmaga się z wieloma trudnościami, często postępuje wbrew sobie, by dopasować się do świata ludzi. Zadaje sobie czasem pytanie po co to wszystko, choć jednocześnie wie, że towarzystwo Yoriko jest jej zbyt drogie, by miała tak po prostu odpuścić.

Kolejne opowiadanie, "Zdjęcie", nie było mi obce, znałam je już wcześniej z OVA "Tokyo Ghoul: Pinto" (wspomniałam o nim tutaj). Jest to historia o początkach znajomości Tsukiyamy z Chie Hori, która pewnego wieczoru przyłapała naszego Smakosza w czasie posiłku i zrobiła mu zdjęcie. Pewnie najrozsądniejszym posunięciem ze strony ghula byłoby natychmiastowe jej uciszenie, jednak uważana w szkole za dziwaczkę Hori wzbudziła w nim ciekawość swoim niecodziennym zachowaniem. A więc: zabić czy oswoić? "Przyjazd do Tokio" opowiada o ghulu z aspiracjami na muzyka, który po przeprowadzce do Tokio musi przyzwyczaić się do życia w nowym miejscu, przy czym najchętniej trzymałby się z daleka od innych przedstawicieli swojego gatunku. Historia ta częściowo łączy się z pierwszym opowiadaniem, a do tego możemy tu spotkać parę znanych nam już postaci.

Dalej mamy "Zakładkę", której akcja dotyczy Hinami, dotąd siedzącej całymi dniami w mieszkaniu Touki. Kaneki postanawia zabrać dziewczynkę do biblioteki i na jednej wizycie się nie kończy. Z początku aż miło było czytać o tym, jak Kaneki odnosi się do książek, a Hinami z coraz większym entuzjazmem lawiruje między bibliotecznymi półkami (mój wewnętrzny mól książkowy był z nich dumny). Później jednak i w tę historię wkrada się przykra rzeczywistość w postaci komplikacji, na jakie ghule prędzej czy później muszą się natknąć, znów przypominając o przykrych ograniczeniach. A jeśli przypadkiem chcielibyście się dowiedzieć nieco więcej o ghulu, którego Kaneki przyłapał w pierwszym tomie mangi na posiłku, z pomocą przychodzi ostatnie i najkrótsze z opowiadań, "Yoshida", które nieco przybliży Wam postać tego pracującego w klubie fitness ghula.

Opowiadania bywają lepsze i gorsze, poza tym nie wnoszą właściwie nic ważnego do fabuły, ale jako ciekawostkę nie zaszkodzi ich przeczytać. "Biblia" pokazuje na przykład, że chociaż Hide może się zachowywać wręcz głupio, to jednak potrafi być całkiem sprytny. "Bentou", gdyby nie istnienie ghuli, byłoby po prostu historią o tym, jak czasami ciężko zrobić pierwszy krok na drodze do pogodzenia się i jak mijający czas utrudnia to jeszcze bardziej. "Zdjęcie" ma najbardziej humorystyczny wydźwięk i całkiem miło je wspominam, a "Przyjazd do Tokio" opisuje bardzo specyficzne jak na ghula dzieciństwo, co samo w sobie jest ciekawe. "Zakładka", jak już wspomniałam, ujęła mnie obecnością książek, z kolei "Yoshida" ukazuje codzienność niezbyt bystrego, jednak chcącego żyć uczciwie ghula.

W kwestii pojawiających się co jakiś czas ilustracji może nie ma rewelacji, ale tragicznie też nie jest (chociaż biorąc pod uwagę, że naprawdę nie ma ich wiele, można było poświęcić im więcej uwagi…). Nie są to dzieła sztuki, wielu szczegółów tu nie uświadczymy, a o zjawiskowych tłach można na wstępie zapomnieć (ba! W tle praktycznie nigdy niczego nie ma). Podoba mi się za to fakt, że nie zawsze zajmują całą stronę i często występują w postaci kilku kadrów. Tłumaczenie wydaje mi się w porządku, dobrze się to wszystko czyta, a zastrzeżenia miałabym jedynie do pewnego momentu, kiedy w czasie ataku ghula nagle dostajemy informację na temat tego, czym jest kagune - myślę, że lepiej byłoby to po prostu umieścić w przypisie. Wychwyciłam też jedną literówkę. Wydanie jest ładne, pasujące do mangowej serii, jednak nie zaszkodziłoby, gdyby okładka była z sztywniejszego papieru. W środku znajdziemy rozkładaną kolorową ilustrację, całkiem ładną i w przeciwieństwie do reszty dość szczegółową.

Nie ma się co czarować, "Tokyo Ghoul: Codzienność" nowelką najwyższych lotów nie jest, jednak będzie stanowić dość ciekawy dodatek dla fanów serii, zwłaszcza tych, którzy chcieliby spojrzeć na świat ghuli z nieco zwyczajniejszej strony i to nie tylko z perspektywy bohaterów ważnych dla głównej fabuły. Czyta się szybko, więc tak czy inaczej nie stracicie na nią zbyt wiele czasu. Ja nie żałuję, chociaż wątpię, żebym kiedykolwiek wróciła do tych opowiadań. A! I taki szczegół na koniec, szkoda, że w żadnym z nich nie pojawił się Uta.

środa, 9 listopada 2016

R. Riordan "Złodziej pioruna"

Wydawnictwo: Galeria Książki  |  Ilość stron: 360  |  Seria: Percy Jackson i bogowie olimpijscy (1)
Dwunastoletni Percy Jackson nie chciał być nikim wyjątkowym. Wystarczyłoby mu całkiem zwyczajne życie, a jednak nie było mu to dane. Nie potrafił na długo zagrzać miejsca w żadnej szkole. Zaklasyfikowany jako chłopak z problemami (dysleksja, ADHD) nie ma lekko, jednak wciąż jest to dość normalne życie… Przynajmniej do chwili, kiedy wszystko się zmienia, a Percy dowiaduje się, że jest herosem (tak, takim jak z mitologicznych opowieści), bogowie istnieją, a jego przyjaciel to tak naprawdę satyr. Ah, jeszcze jedno, Zeus z Posejdonem pokłócili się o ukradziony piorun i to właśnie nasz bohater będzie musiał go odzyskać. To tak w skrócie.

Percy'ego znałam już z filmów, jednak z sięgnięciem po książkową serię bardzo długo zwlekałam. Dlaczego? Po części pewnie z obawy, że jednak nie sprosta moim oczekiwaniom (pomimo tak wielu fanów), trochę mógł też przyczynić się do tego wiek bohaterów, jednak okazuje się, że tak naprawdę nie miałam się czym martwić. Fakt, z powodu obejrzanego kiedyś filmu nie wszystko było dla mnie niespodzianką (także - a może zwłaszcza - w tych ważniejszych kwestiach), jednak nie przeszkodziło mi to w czerpaniu przyjemności z lektury. Poza tym akcja w książce jest zdecydowanie bardziej rozbudowana. Dzieje się sporo, nie brakuje ani humoru, ani akcji i niebezpieczeństw.

"Prawdziwy świat jest tam, gdzie są potwory. Dopiero tam przekonujesz się, ile jesteś wart."

Jeśli chodzi o wiek bohaterów, tak naprawdę w niczym mi nie przeszkadzał. Jak na te okoliczności nie byli ani zbyt dziecinni, ani zbyt dorośli (no i to jednak herosi… oraz satyr), a same postaci wywarły na mnie dobre wrażenie. Są dość charakterystyczni i da się ich lubić (w każdym razie część z nich), w mniejszym lub większym stopniu widać też w nich podobieństwo do ich mitologicznych pierwowzorów (a w przypadku herosów - rodziców). Moją uwagę zwrócił Ares, który przypominał mi trochę Lokiego (chociaż powiedziałabym, że był bardziej w gorącej wodzie kąpany niż nordycki bóg kłamstwa Ćwieka). A skoro już o mitologicznych wpływach mowa, Riordan przedstawił całkiem ciekawą koncepcję świata, w którym bogowie naprawdę istnieją, wpływają na niego w ten czy inny sposób (choć najwyraźniej głównie zakochują się w śmiertelnikach) i często idą wraz z postępem. Z chęcią poznam kolejnych bogów w wersji Riordana.

Przyznaję, niepotrzebnie tak długo zwlekałam z sięgnięciem po tę serię i od teraz mam nadzieję stopniowo to nadrabiać. "Złodziej pioruna" stanowi dobre wprowadzenie, które może i bardziej spodobałoby się nieco młodszemu czytelnikowi, jednak i starsi nie powinni się przy nim nudzić, a możliwość poznania greckiego panteonu z nieco innej strony - przynajmniej moim zdaniem - brzmi zachęcająco.

"Zabawne, do jakiego stopnia ludzie potrafią sobie coś ubzdurać i następnie 
naginać wszystko do swojej wersji wydarzeń."

piątek, 4 listopada 2016

Podsumowanie anime na lato 2016

Ten sezon anime zaczął się dla mnie właściwie dość późno (jakoś nie chciało mi się oglądać) i sporo serii nadrabiałam dopiero pod koniec, jednak było warto. Ogólnie rzecz biorąc uważam sezon letni za całkiem udany. ^^ Obejrzałabym jeszcze "D.Gray-man Hollow" gdyby nie to, że wciąż nie dokończyłam poprzedniej serii (ale powoli to nadrabiam!). Z kolei "91 Days" zostawiłam sobie na sam koniec i prawie nie zdążyłam...

91 Days
Liczba odcinków: 12
Ocena: 7

Tę serię postanowiłam sobie zostawić na koniec, kiedy już ukażą wszystkie odcinki, a zdecydowałam się na nią w chwili, kiedy dowiedziałam się, że za opening odpowiadało Ling Tosite Sigure. Bardzo racjonalny powód prawda? Później dowiedziałam się jednak, że nie tylko dlatego warto zwrócić na nią uwagę. Zawsze miło dla odmiany trafić na anime o poważniejszej tematyce, a "91 Days" właśnie do takich się zalicza. Zemsta jako jedyny powód do życia, wystawianie się z jej powodu na niebezpieczeństwo, nieraz działanie wbrew własnym przekonaniom, a także pielęgnowanie własnej nienawiści. Podsycanie jej w obawie przed utratą jedynego życiowego celu.
Tak naprawdę spodziewałam się po tej serii czegoś więcej. Myślałam, że będzie naprawdę wyjątkowa, że wbije mnie w fotel. Tak, z zainteresowaniem śledziłam kolejne wydarzenia. Tak, było warto i polecam, zwłaszcza że Avilio (czy też Angelo) nie jest człowiekiem z kamienia niezachwianie wierzącym w słuszność swojej zemsty. Po prostu... do wyższej oceny czegoś zabrakło. Ale i tak warto.

Arslan Senki: Fuujin Ranbu
Liczba odcinków: 8
Ocena: 7

Z początku zdziwiła mnie taka ilość odcinków, ale jeśli dzięki temu można było uniknąć niepotrzebnych dłużyzn, to czemu nie? I rzeczywiście, jak na te wydarzenia czasu było w sam raz, choć to wciąż nie koniec tej historii (mam nadzieję, że na kontynuację nie będzie trzeba długo czekać). Już pierwszy odcinek przynosi spore zaskoczenie, a wkrótce sytuacja Arslana zmienia się diametralnie. Wciąż ma jednak przy sobie wiernych towarzyszy (i wszystkich ich uwielbiam). Z przyjemnością śledziłam kolejne wydarzenia, a dodatkowym plusem jest to, że było na co popatrzeć - naprawdę lubię projekty postaci stworzone przez Hiromu Arakawę. Jeśli chodzi o muzykę, możemy tu usłyszeć znane z poprzedniej części głosy - Eir Aoi w openingu (podobała mi się tamta animacja ^^) i Kalafinę w endingu.

Fudanshi Koukou Seikatsu
Liczba odcinków: 12
Ocena: 6+

Po tym, jak krótkie są rozdziały mangi mogłam się spodziewać, że i tutaj będę miała do czynienia z krótkometrażówką, a jednak i tak jakoś mnie to zaskoczyło. Z drugiej strony czasami właśnie ze względu na tak krótkie odcinki najchętniej zabierałam się właśnie za to anime. No cóż, jest zabawnie (mniej lub bardziej), zwłaszcza jeśli u Gucchiego (jak nazywa głównego bohatera przyjaciel) można dostrzec znajome reakcje. Pozostałe postaci dopełniają całość, chociażby fujoshi Nishihara, z którą Sakaguchi może prowadzić naprawdę żywiołowe dyskusje, kolejny fudanshi, a także Nakamura, który tak już przywykł do zachowania naszego głównego bohatera, że czasami nawet jego samego to dziwi. Króciutki ending był prosty i całkiem chwytliwy. To był naprawdę miły przerywnik, więc szkoda, że to już koniec.

Fukigen no Mononokean
Liczba odcinków: 13
Ocena: 6

Nie zamierzam ukrywać, że anime bardzo szybko przypadło mi do gustu i to w takim stopniu, że było to dla mnie aż zaskakujące, zwłaszcza że nie potrafiłam dokładnie określić, co tak bardzo ujęło mnie w tej serii. Może chodzi o klimat całości? Na pewno po części jest to zasługa Puszka, który jest naprawdę przesłodki! ♥ Z początku dziwiłam się, że nagła umiejętność dostrzeżenia przez Ashiyę youkai pozostała bez komentarza, jednak kilka odcinków później zdarzyło się coś, co pozwoliło mi sądzić, że taki stan rzeczy nie będzie się utrzymywał do samego końca. Niestety, choć kwestia ta została jako tako poruszona, to jednak wciąż nie wydaje mi się to wystarczające, zwłaszcza po wspomnianym wydarzeniu. Kreska może nie jest fenomenalna, ale podoba mi się. Zwłaszcza gdy akcja dzieje się w zaświatach - wtedy kontury są fioletowe, kolory intensywniejsze i wszystko nabiera jakiegoś baśniowego klimatu. Opening jest trochę przesłodzony z tymi wszystkimi kwiatkami i tak dalej, jednak piosenka wpada w ucho, a w endingu podoba mi się to, że śpiewają go seiyuu głównych bohaterów. Ocena pozostaje jednak taka a nie inna, ze względu na to, że właściwie wciąż niewiele się dowiedziałam. Anime zachęciło mnie jednak do sięgnięcia po mangę.

Mob Psycho 100
Liczba odcinków: 12
Ocena: 7

Jak mogłabym sobie odpuścić kolejną pracę twórcy One Punch Mana? Tym razem mamy do czynienia z całkiem inną, specyficzną kreską, nieco bliższą oryginalnym rysunkom autora (na szczęście nie za bardzo), co uważam za zaletę serii. Znów skupiamy się na bardzo silnym bohaterze, tym razem jednak chodzi o moce psychiczne, a sam Mob niechętnie ich używa. I ma za swojego mistrza oszukańczego egzorcystę (tak, Mob jest bardzo łatwowierny). Normalnie ktoś taki jak Reigen wkurzałby mnie niemiłosiernie (i w sumie bywa, że aż nie mogę go znieść), jednak w tym konkretnym przypadku nie jest on wyłącznie oszustem żerującym na umiejętnościach Moba. Potrafi mieć na niego dobry wpływ, doradzić mu, dodać pewności siebie, której chronicznie mu brakuje… No i w tych swoich oszustwach potrafi być bardzo przekonujący, przynajmniej czasami. Poza tym podoba mi się to, że później bratu Moba zostało poświęcone więcej uwagi. A koniec? Koniec był dziwny. Dziwny, ale ciekawy i jakoś pasował do tej serii. Podobał mi się opening z tym odliczaniem oraz towarzyszącą mu kompletnie pokręconą animacją. Z kolei ending nie zwrócił za bardzo mojej uwagi.

Orange
Liczba odcinków: 13
Ocena: 7

Manga już za mną, więc byłam bardzo ciekawa, czy anime jej dorówna. Na szczęście udało się i naprawdę przyjemnie oglądało mi się tę serię (nawet jeśli od czasu do czasu przeszkadzały mi jakieś typowe dla shoujo momenty). W kwestii kreski było w porządku, podobały mi się zwłaszcza tła, jednak projekty postaci straciły niestety sporo ze swojego mangowego uroku.



ReLIFE
Liczba odcinków: 13
Ocena: 8

Przyznam, że z początku jakoś nie byłam przekonana do tej serii, jednak moje wątpliwości szybko się rozwiały, kiedy już zaczęłam oglądać (a ponieważ wszystkie odcinki zostały udostępnione od razu, całe anime mogłam pochłonąć w dwa dni). Jest naprawdę zabawnie, choć to ten typ humoru, który może nieco zaboleć jeśli trafi w czułe miejsce. Przyjemnie było obserwować, jak Kaizaki wykorzystuje swoje życiowe doświadczenie, by doradzać innym, a także jak z początku ciężko było mu na nowo przywyknąć do licealnego życia. Znalazło się więc zarówno miejsce na humor, jak i poważniejsze sprawy. Ciekawym dodatkiem były sporadyczne porównania z pierwszym obiektem eksperymentu, który, jak można było przypuszczać ze zdawkowych informacji, nie przyniósł oczekiwanych rezultatów. Wzmagało to chęć dowiedzenia się czegoś więcej na ten temat. W kwestii grafiki i muzyki seria nie zabłysła - jest raczej w porządku, ale właściwie nic ponadto. Opening mogę pochwalić za animację, która wydawała mi się jakaś pozytywna. Z kolei ending w każdym odcinku był inny, przez co żadnego z nich nie zapamiętałam.

Servamp
Liczba odcinków: 12
Ocena: 7-

Na mangę, chociaż została wydana w Polsce, się nie zdecydowałam, ale uznałam, że mogę przynajmniej zerknąć na anime. Nie nastawiałam się na coś szczególnie dobrego, jednak seria zdołała mnie dość pozytywnie zaskoczyć. Przede wszystkim przyjemnie mi się ją oglądało, spodobali mi się także bohaterowie (Kuro! ♥), nawet jeśli bywało dość schematycznie i muszę przyznać, że anime zachęciło mnie do sięgnięcia po mangę (może niedługo na nią zerknę).
Dziwi mnie ciężkie brzmienie openingu (do którego jednak da się przywyknąć), a jeszcze bardziej to, jak kontrastuje z radosnym endingiem (i jego taneczną animacją).

Shokugeki no Soma: Ni no Sara
Liczba odcinków: 13
Ocena: 7

Skoro już pierwsze odcinki miałam okazję obejrzeć na Otaku Campie, to uznałam, że zabiorę się za resztę (chociaż naprawdę lepiej oglądało mi się tę serię w większym gronie). Co prawda w pewnej chwili nieco straciłam zapał, ale nie odpuściłam. Zastanawiałam się, czy kontynuacja nie skończy z nieco niższą oceną i chyba właśnie tak by było, gdyby nie to, że seria na pojedynkach nie poprzestała - rozpoczął się kolejny wątek, który po prostu przyjemnie mi się oglądało, więc nie mam zamiaru narzekać.


Re:Zero kara Hajimeru Isekai Seikatsu
Liczba odcinków: 25
Ocena: 7+

*kontynuacja poprzedniego sezonu
Lubię to anime za to, jak bardzo potrafi być nieprzewidywalne, a także jak wiele elementów musi wziąć pod uwagę Subaru, by jego plany się powiodły. Twórcy zdecydowanie go nie oszczędzają, raz po raz rzucając mu kłody pod nogi. A jego załamania, desperacja? Wszystko to zostało ciekawie ukazane (chociaż czasami zdawało się wręcz przerysowane). Podoba mi się też to, że zwykle dla przedłużenia akcji pomijany był opening lub ending. Poza tym Rem okazała się całkiem interesującą postacią... w przeciwieństwie do Emilii, która niestety nie miała za wiele okazji, żeby się wykazać i pozostaje raczej tą półelfką, której Subaru za wszelką cenę chce pomóc. Nie została także wyjaśniona kwestia jego powrotów do życia. No ale mimo wszystko myślę, że było warto i chętnie obejrzę kontynuację, jeśli tylko się ukaże.

Tales of Zestiria the X
Liczba odcinków: 1+12
Ocena: 8

No cóż, to anime już samą oprawą wizualną robi ogromne wrażenie. Tła są naprawdę niesamowite i - na całe szczęście - w połączeniu z postaciami nie stanowią rażącego kontrastu, ale pasują do siebie. W odcinek zerowy jakoś ciężko mi się było wkręcić, za to właściwa seria bardzo szybko mi się spodobała i nawet nie zauważałam, kiedy mijały mi kolejne odcinki. W sporej mierze była to zasługa duetu Sorey i Mikleo, których po prostu świetnie się oglądało. Na plus także postać Alishy, która nie jest typową księżniczką. Zapowiedzi stylizowane na grę były naprawdę świetnym pomysłem (te miny Mikleo xD). A muzyka? Opening był naprawdę świetny, główny ending w porządku, jednak moją szczególną uwagę zwrócił jeden z dodatkowych endingów (Superfly "White Light").

Do dokończenia kiedyś… chyba:

Amaama to Inazuma
Liczba odcinków: 3/12

Zaczęłam to anime z myślą, że może być uroczo - tak to często bywa, gdy w grę wchodzą dzieci. Ojciec próbujący podołać wychowaniu córki samotnie, któremu całkiem nieźle to wychodzi z wyjątkiem faktu, że w przypadku jedzenia polega na sklepowych bentou i mrożonkach. W końcu postanawia to zmienić, a z pomocą przychodzi uczennica, która nie chce, by rodzinna restauracja stała cały czas zamknięta. Tak rozpoczyna się wspólne gotowanie (choć Kouhei ma wątpliwości, czy tak wypada). No i cóż… nie porwało mnie. Okej, bywa uroczo, ale czasami jest po prostu zbyt infantylnie i to nie tylko ze względu na małą Tsumugi, ale Iidę, która, zwłaszcza kiedy w grę wchodzi jedzenie, potrafi mieć naprawdę dziecinne reakcje.

Cheer Danshi!
Liczba odcinków: 2/12

Miałam wcale tego nie oglądać, ale uznałam, że jednak zerknę na wykonujących akrobacje chłopców. W każdym razie taki był plan, jednak po pierwszym odcinku wciąż niewiele dostałam - klubowa działalność wciąż była dopiero w powijakach, trzeba było zebrać drużynę, a do tego choć trochę podszkolić osoby będące kompletnymi laikami. Przyznam szczerze, że z początku uważałam tę serię za kompletną stratę czasu, jednak wygląda na to, że niekoniecznie tak jest i myślę, że kiedyś mogłabym jeszcze dokończyć to anime.


Handa-kun
Liczba odcinków: 2/12

Prawda jest taka, że zdecydowałam się na to anime dlatego, że bardzo polubiłam "Barakamon". Niestety, jedno z drugim nie ma nic wspólnego poza głównym bohaterem. Klimat tych dwóch serii jest całkowicie różny, a Handę opisałabym tutaj jako niedorobionego Sakamoto. Niedorobionego, ponieważ choć jest idolem praktycznie wszystkich, to sam jest przekonany, że wszyscy go nienawidzą, co strasznie mnie denerwuje. To nieporozumienie z jego strony nie przeszkadza jednak innym uważać wszystkiego, co robi za niemal objawienie. A opening? Handa-kupidynek? Jakieś supermoce? Odpuszczę sobie. Może kiedyś dokończę, ale w tej chwili kompletnie nie mam ochoty na coś takiego.

Porzucone:
Berserk
Liczba odcinków: 1/12

Dawno, dawno temu… no może nie tak dawno, ale nie pamiętam już kiedy, przeczytałam kawałek Berserka, ale tylko kawałek. Pomyślałam więc sobie, że mogłabym go lepiej poznać dzięki temu anime, jednak wygląda na to, że się przeliczyłam. Nie przebrnę przez to anime, już to wiem. A dlaczego? Po prostu aż nie mogę patrzeć na to CGI (a zwykle nie mam z tym większego problemu).




Muzyka:
91 Days OP - Ling Tosite Sigure "Signal"
Tales of Zestiria the X OP - FLOW "Kaze no Uta"
Tales of Zestiria the X ED - Superfly "White Light"