poniedziałek, 26 października 2015

Stosik 6/2015

Tym razem głównie mangi. Jak widać, trochę się tego uzbierało, jednak głównie dlatego, że na sporą część tych mang czekałam jeszcze od sierpnia. W części książkowej postanowiłam uwzględnić lektury szkolne, inaczej byłoby całkiem pusto ( już i tak sporo wcześniejszych książek wciąż czeka na przeczytanie).
Fuyumi Soryo "Mars" (1-15) - Na tę serię zdecydowałam się po recenzji Otai i zobaczeniu jej w dość korzystnej cenie. Chociaż patrząc na stan niektórych, zwłaszcza wcześniejszych tomów, zaczynam się zastanawiać, czy mimo wszystko trochę nie przepłaciłam... Ogólnie myślę jednak, że było warto. "Mars" ma to do siebie, że gdy już wciągnie, trudno się od niego oderwać. Jak na razie przeczytałam 9 tomów.
Hiromu Arakawa "Fullmetal Alchemist" (10-17) - Ostatnio poczułam potrzebę nadrobienia tej serii, a promocja na Yatcie była do tego dobrą okazją (inna sprawa, że przez braki w zaopatrzeniu przyszło mi czekać na przesyłkę ponad miesiąc). Wciąż brakuje mi dziesięciu tomów, ale to i tak spory postęp.
Kyugo "Acid Town" (1-4) - Od dawna miałam tę mangę w planach, ale odkładałam to na później. W końcu się zdecydowałam (po części za sprawą koleżanki z obozu, która uwielbia Kyugo).
Kyugo "Ty i ja etc." - Już prawie z niej zrezygnowałam, ale ostatecznie uznałam, że nie zaszkodzi dołączyć tej mangi do kolekcji (też za sprawą wyżej wspomnianej koleżanki, cześć Juu! :D). Przedstawione tam historie czytało się całkiem miło. Nie podobało mi się jednak to, jak cienkie były nie tylko strony w środku, ale i okładka (której róg zdążyłam już nieopatrznie zagiąć >,<).
Kazue Kato "Ao no Exorcist" (12, 13) - Mój oczywisty must-have, jednak z czytaniem 12. tomu postanowiłam zaczekać do czasu zdobycia kolejnego. W końcu rozpoczyna się nowy wątek, o którym już nie czytałam na skanach, więc z jeszcze większym zainteresowaniem śledzę kolejne wydarzenia. A trzeba przyznać, że dzieje się sporo.
Rihito Takarai "Tylko kwiaty wiedzą" (3) - Jak ja uwielbiam tą okładkę! *o* Kupiłam nawet magazyn Kyaa! z plakatem właśnie z tą grafiką. Samą historię też bardzo lubię, więc cieszę się, że mam ją na półce. Teraz czekam jeszcze na powiązane z tą serią "W stolicy kwiatów". Kotori, liczę na was!
KattLett "Exitus Letalis" (3) - Przyznam, że zainteresowanie Exitusem już mi trochę przeszło (w tej chwili bardziej czekam na zaplanowane na kwiecień "Artifical People: Magenta"), jednak kiedy już zaczęłam czytać, to się wciągnęłam. Wykorzystywanie zdjęć jako teł dość mocno rzuca się w oczy, co mnie trochę irytowało, było też kilka momentów, które nie za bardzo mi się podobały, jednak ogólnie jest w porządku i jestem ciekawa dalszych losów bohaterów.
Yuki Kodama "Wzgórze Apolla" (1) - Utwierdziłam się w przekonaniu, że chcę zebrać tę serię i choć już wiem, co się wydarzy (przynajmniej do momentu, w którym anime pozostaje zgodne z mangą), to nie mogę się doczekać kolejnych tomów. Przyznam, że gwara mnie trochę zaskoczyła, choć wiedziałam, że mam się jej spodziewać, da się jednak do tego przyzwyczaić. Poza tym podczas czytania proponuję włączyć sobie soundtrack z anime. ^^
S. Żeromski "Przedwiośnie" - Lektura szkolna. Przeczytałam parędziesiąt stron, po czym przerzuciłam się na audiobooka (darmowy tutaj, jakby ktoś chciał wiedzieć). Nie porywa, ale całkiem źle też nie jest.
B. Schulz "Sklepy cynamonowe" - Lektura szkolna. Pierwsza myśl: co to jest? Z początku naprawdę trudno było przyzwyczaić się do bardzo nietypowego, wręcz poetyckiego stylu pisania, jednak z czasem było już lepiej. Z zażenowaniem przyznam, że podczas czytania wiele razy robiłam się po prostu senna, jednak ostatecznie cieszę się, że dotrwałam do końca.
C. R. Brunt "Powiedz wilkom, że jestem w domu" - Jakiś czas temu, gdy szukałam książki do przeczytania po angielsku, w oko wpadła mi właśnie ta, jednak wkrótce dowiedziałam się, że jest już po polsku. Z pierwotnych planów więc zrezygnowałam, jednak samej powieści nadal byłam ciekawa i tak oto książka w końcu trafiła do mnie. Ma dość dziwnie umiejscowioną numerację - z boku, mniej więcej na 1/3 wysokości.
J. Burton "Miniaturzystka" - Z biblioteki. Tak bardzo chciałam kiedyś przeczytać tę książkę, ale czekałam na jakąś promocję. A tu niespodzianka - znajduję ją na jednej z bibliotecznych półek! Oczywiście od razu wzięłam ją ze sobą.

No i, jak pewnie zdążyliście już zauważyć, pośród tych wszystkich zdobyczy znalazła się również figurka - moja pierwsza i jak na razie ostatnia. Nie to, żeby mi się nie podobało, po prostu uważam, że to zbyt kosztowne hobby, żebym się na nie ot tak decydowała. Kanekiego wybrałam właściwie pod wpływem chwili (i dlatego, że był jedną z tańszych figurek). Wykonany jest raczej porządnie, choć bez żadnych dodatków czy ruchomych części, jednak trochę denerwuje mnie ta wyciągnięta ręka - mógłby w niej trzymać książkę, tacę czy coś innego, a tak wygląda to dość nienaturalnie (muszę mu znaleźć coś do trzymania, jakieś pomysły?).

Na koniec pozwolę sobie na małą dygresję i wspomnę o zespole, którego piosenek od niedawna słucham niemal cały czas. Mam na myśli THE ORAL CIGARETTES, których poznałam za sprawą wykonywanego przez nich openingu do "Noragami Aragoto". A poniżej przedstawiam inną ich piosenkę, która w tej chwili podoba mi się chyba najbardziej:

środa, 21 października 2015

O. Rudnicka "Do trzech razy Natalie"

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka  |  Ilość stron: 380  |  Seria: Natalii 5 (3)
Czas na kolejną odsłonę przygód pięciu sióstr Sucharskich. Jaki numer wywiną tym razem? Ostatnio ich życie było jakoś dziwnie zwyczajne, a one same nie widywały się ze sobą tak często. Nic więc dziwnego, że gdy tylko nadarzyła się okazja (poparta dodatkowo różnymi czynnikami osobistymi) postanowiły nawiać z domu i wybrać się na babskie wakacje. Wybór padł na nadmorskie Międzyzdroje, gdzie Nata miała spotkanie autorskie. Choć miały pewien kłopot z zakwaterowaniem, ostatecznie znalazły sobie zadowalające lokum i tak oto rozpoczęły wakacje - bez facetów, bez dzieci (choć tych Natalii szkoda było zostawiać), bez obowiązków. Problem w tym, że wylegiwanie się na plaży szybko zdążyło się znudzić młodszym z nich, ponadto bezczynność raczej nie sprzyja poszukiwaniu materiału na kolejną książkę, co szczególnie doskwierało Nacie. Nie zapominajmy jednak, o kogo tu chodzi. Czy Natalie dałyby radę tak po prostu w nic się nie wplątać? Co prawda tym razem musiały się trochę postarać, aby pozostać w temacie, jednak nie musiały długo czekać.

Pewnego dnia Natka zauważa w lokalnej telewizji zdjęcie zamordowanej dziewczyny, z którą niedawno się zderzyła (jej przychodzi to przecież z łatwością) i za swój obowiązek uważa udzielenie policji pomocy w ustaleniu jej tożsamości. Co z tego, że nie ma pojęcia kto to? Na szczęście z jej marnych wskazówek udaje się co nieco wyłuskać i policja zaczyna poszukiwania dziewczyny, która była tego dnia z zamordowaną. Z kolei trzy najmłodsze siostry Sucharskie postanawiają wszcząć własne śledztwo, choć dostały wyraźny zakaz. Tymczasem w Mechlinie trzech facetów (Adrian, Marcin i Marian) próbuje sobie poradzić z prowadzeniem domu, co najwyraźniej nie należy do łatwych zadań. Mała Tosia staje się prawdziwą zmorą Marcina i, jakby tego było mało, za sprawą pewnego nieporozumienia, Anielka jest zdecydowana zgotować mu prawdziwe piekło.

Ostatnia powieść o Nataliach jest trochę inna od poprzednich. Przede wszystkim sprawa, którą bohaterki chcą rozwiązać, nie dotyczy bezpośrednio ich, przez co całość traci nieco ze swojego rozmachu - równie dobrze mogłyby sobie odpuścić i nie narażać się niepotrzebnie. Widać też wyraźny podział fabuły na wydarzenia w Międzyzdrojach i w Mechlinie. Są jednak rzeczy, które pozostają niezmienne i to niekoniecznie w pozytywnym sensie. O co chodzi? Oczywiście o Natkę, która kolejny raz wkurzała mnie tym, jak dziecinna, uparta i bezmyślna potrafi być. A jej zachowanie pod koniec w pobliżu komendy to już czysta głupota i nie widzę nic na jej usprawiedliwienie. Poza tym wydaje mi się, że w kreacji Amelki nie obyło się bez przesady - to przecież wciąż dziecko, a jednak jej postawa jest pełna wyższości i wyrachowania.

Wątki romantyczne pozostają oczywiście nieodzownym elementem serii, choć tym razem głównie na odległość. Anna i Natalia chcą swoim wyjazdem nieco utrzeć nosa swoim facetom, Magda, choć szczęśliwa, musi nieco odreagować, Nata wciąż to zrywa, to schodzi się z Marcinem i jakoś nie może dość końca, a Natka pozostaje nieźle wkurzona po ostatnim zawodzie. Wszystkim tym sytuacjom towarzyszy oczywiście spora dawka humoru, a niektóre komiczne dialogi to prawdziwe mistrzostwo. "Do trzech razy Natalie" wypada całkiem nieźle, choć może nieco gorzej od poprzednich części. Tak czy inaczej, z prawdziwą przyjemnością spędziłam czas na jej lekturze.

czwartek, 15 października 2015

E. Johansen "Królowa Tearlingu"

Wydawnictwo: Galeria Książki  |  Ilość stron: 486  |  Seria: Królowa Tearlingu (1)
Gdzieś pośród leśnej głuszy, pod czujnym okiem swoich opiekunów wychowywała się przyszła następczyni tronu. W odosobnieniu, otoczona miłością Barty'ego, rygorem Carlin i setkami książek przygotowywała się do pełnienia tak wymagającej funkcji, aż przyszedł dzień, gdy po dziewiętnastoletnią Kathlea przybyli strażnicy, a ona na zawsze musiała rozstać się z dotychczasowym życiem. Zanim jednak zasiądzie na tronie, będzie musiała przeżyć samą podróż, gdyż wuj nie zamierza ot tak oddać jej władzy. Równie ważne będzie przekonanie do siebie towarzyszącej jej Straży Królewskiej, pokazanie, że nie jest zwyczajną małolatą, a swoje zadanie traktuje poważnie. Czy wystarczy jej determinacji?

Wystarczyła jedna recenzja, żebym zaczęła pilnie rozglądać się za tą książką, gdyż czułam, że szybko przypadnie mi do gustu. I nie pomyliłam się. Erika Johansen pisze naprawdę lekko, ciekawie i z humorem. Kathlea zdecydowanie nie jest wyidealizowaną postacią. Autorka raz po raz przypomina nam, że młoda królowa wciąż musi się wiele nauczyć, choć praktycznie od zawsze była przygotowywana do pełnienia tej roli. Jest świadoma ciążącego na niej brzemienia, jednak nie zmienia to faktu, że wciąż ma dziewiętnaście lat i niewiele doświadczenia. Pozostaje jej więc nadrobić to wewnętrzną siłą i determinacją, której jej nie brakuje, oraz zawierzyć ludziom wokół niej... byle tym właściwym. Przede wszystkim Lazarusowi, nazywanemu Buławą, który przoduje na wielu różnych polach - jest znamienitym wojownikiem, świetnym strategiem, a jego lojalność jest godna podziwu. Fakt faktem, jest dość szorstki w obyciu, jednak wcale nie umniejsza to jego wartości. Dalej mogę wymienić jej najbliższą służącą, która, choć nie należy do szczególnie przyjemnych towarzyszek, jest niezawodna. Nie znaczy to jednak, że nie ma w jej otoczeniu osób o bardziej przyjacielskim usposobieniu - jest chociażby Pen, najmłodszy spośród członków Straży Królewskiej, dorównujący swoją lojalnością Buławie, a jednocześnie stanowiący zdecydowanie lepszego kompana do rozmów. Nie mogłabym również zapomnieć o Duchu, tajemniczym, pewnym siebie, od dawna poszukiwanym przestępcy. Niewielu wie, jak wygląda, a ci, którzy znają jego tożsamość, za nic by go nie wydali. Kathlea także należy do tych osób. Dlaczego? Tego Wam nie zdradzę, lepiej sami się przekonajcie. Jest jeszcze coś na temat Kathlea, o czym jako bibliofil muszę wspomnieć - uwielbia książki (co jest dosyć często podkreślane) i pragnie sprawić, by w jej królestwie na nowo doceniono zapomniane walory czytelnictwa, dążąc tym samym do podniesienia poziomu edukacji oraz zredukowania analfabetyzmu.

Czas wyjaśnić parę spraw. Akcja rozgrywa się w świecie, gdzie praktycznie cała technologia została stracona podczas Przeprawy, w wyniku której ludzie zasiedlili nowy kontynent. Od tego wydarzenia minęło już sporo czasu, a kiedyś potężne królestwo Tearlingu zdążyło podupaść pod naporem ze strony Mortmesne, którego królowa, o ile wierzyć plotkom, jest czarownicą. Historię Tearlingu poznajemy nie tylko z relacji bohaterów, ale i z fragmentów różnorodnych kronik czy ksiąg, które znajdziemy na początku każdego rozdziału. Tym, co niezwykle umila lekturę, jest duża ilość humoru. Kathlea, poza tym, że jest bystra, ma do siebie dystans i nieraz potrafi rozbawić jakimś ciętym tekstem. Podobnie jest z kilkoma innymi bohaterami, a obecność tych, którzy samym swoim istnieniem mogli denerwować była całkowicie uzasadniona. Z początku bardzo irytował mnie brak odmiany imienia głównej bohaterki, jednak z czasem zdążyłam się przyzwyczaić.

Kolejną kwestią jest wiedza historyczna bohaterki - bardzo rozległa, w każdym razie do czasu rządów jej matki, o których nie wie praktycznie nic, a to wszystko przez nigdy do końca niewyjaśnioną obietnicę, jaką otaczający ją ludzie złożyli byłej królowej. Nie będę ukrywać, że taka kolej rzeczy bardzo wzmogła moją ciekawość. Na koniec pozostawiłam sobie wątek fantastyczny w powieści, a więc magię, reprezentowaną przede wszystkim przez klejnot, jaki nosi na szyi Kathlea. Dziewczyna przez długi czas nie zdawała sobie sprawy z jego niezwykłych właściwości, a i obecnie dopiero poznaje jego możliwości. Co do królowej Mortmesne, wspomnę jedynie, że plotki na jej temat nie są całkowicie pozbawione sensu. "Królowa Tearlingu" spełniła moje oczekiwania, czasami, pod pewnymi względami przywodziła mi na myśl anime "Arslan Senki", a piękne wydanie opatrzone złotymi detalami było dodatkową zaletą. Już nie mogę się doczekać kolejnej części!

niedziela, 11 października 2015

Anime "Kekkai Sensen"

Dawno nie recenzowałam żadnego anime, a więc czas to nadrobić. Tym razem przychodzę do Was z jedną z nowszych serii, na którą czekałam już od dłuższego czasu. Jakoś od początku wiedziałam, że mi się spodoba, a w pewnym momencie uznałam, że mam na jej temat tyle do powiedzenia, że nie zadowolę się kilkoma zdaniami w zwyczajowym podsumowaniu sezonu. Na ostatni odcinek przyszło mi długo czekać, jednak było warto. ;)

Kekkai Sensen (Front Krwawej Blokady)  |  Ilość odcinków: 12  |  Emisja: wiosna 2015
Witajcie w Jerusalem's Lot, parszywym mieście cudów, którego mieszkańcy dzielą się na ludzi w miarę normalnych, tych posiadających pewne szczególne umiejętności oraz istoty, które ludźmi wcale nie są, chociażby kosmitów. Dziwne? Nie dla nich. Nie od czasu, gdy otwarła się Brama, przejście do innego świata, a miasto oddzieliła od całej reszty bariera z nieprzeniknionej mgły. Właśnie w takim miejscu przyszło mieszkać Leonardowi, z pozoru zwyczajnemu, niezbyt pewnemu siebie chłopakowi. Chociaż… właściwie nie tak całkiem z pozoru, gdyż nawet to, co wyróżnia go spośród reszty jest dziełem przypadku. Również przez serię zbiegów okoliczności trafia do Libry, tajnej organizacji czuwającej nad względnym spokojem w mieście, której szukał już od dłuższego czasu. Dlaczego? Ponieważ koniecznie chciał dowiedzieć się, jakie znaczenie miało wydarzenie sprzed sześciu miesięcy, kiedy to wraz z rodziną zjawił się w niegdysiejszym Nowym Jorku (a więc obecnym Jerusalem's Lot). Choć żadne z nich nie mówiło tego głośno, mieli nadzieję, że w tym niezwykłym mieście, gdzie nawet cuda mają rację bytu, młodsza siostra Leonarda wyzdrowieje, będzie mogła chodzić. Coś rzeczywiście miało miejsce, lecz na to rodzeństwo nie było przygotowane. To właśnie wtedy Leo zyskał wszechwidzące Oczy Boga, a Michelle już na zawsze straciła wzrok.

Ale o co tak naprawdę chodzi? Jakie są zasady rządzące tym miastem? Co było przyczyną tak drastycznej zmiany? Mogę was zapewnić, że szybko się tego nie dowiecie. Twórcy wrzucają nas praktycznie w sam środek akcji i nie dają wiele czasu na zorientowanie się w sytuacji. Nie znaczy to jednak, że "Kekkai Sensen" ogląda się źle - wręcz przeciwnie, takie rozwiązanie wzmaga ciekawość i chęć obejrzenia kolejnych odcinków. Dostajemy jedynie skrawki informacji, które możemy stopniowo łączyć w całość, mając nadzieję, że nasza układanka wkrótce zacznie nabierać odpowiedniego kształtu. Pozostaje nam więc śledzić kolejne działania członków Libry, gdyż o ile ich krok po kroku poznajemy coraz lepiej, o tyle na temat antagonistów przez dłuższy (czy nawet cały) czas możemy głównie snuć domysły na podstawie szczątkowych informacji, jakie otrzymujemy. I znowu - świetnie wzmaga to ciekawość.

Czas więc wspomnieć coś więcej o bohaterach. Na pierwszy ogień idzie oczywiście mój nowy ulubieniec - Leonardo Watch, który praktycznie od samego początku zaskarbił sobie moją sympatię. To uczciwy i prostolinijny chłopak, który na pierwszy rzut oka kompletnie nie pasuje do wciąż niezbadanego, pełnego niebezpieczeństw, socjopatycznych ekscentryków i najróżniejszych dziwów  Jerusalem's Lot. A jednak, by poznać powód, dla którego jego siostra musiała poświęcić swój wzrok i sposób by to odwrócić, decyduje się stawić czoła czekającym go tam przeciwnościom. Nie uważa się za nieomylnego czy niepokonanego, wręcz przeciwnie - często brakuje mu pewności siebie, a jednak mimo to, gdy trzeba, potrafi wziąć sprawy w swoje ręce. Nie poddaje się bez walki, jednak wie, kiedy należy odpuścić. Jak z oburzeniem stwierdził jeden z antagonistów, Leo jest zwyczajny i może właśnie za tę jego zwyczajność tak go polubiłam.
Dalej mamy Klausa von Reinherz, sprawującego w Librze funkcję szefa. Ten nieco niedźwiedziowaty z postury bohater jest silny, odważny i cierpliwy, dzięki czemu cieszy się szacunkiem innych (może poza Zapp'em, który stanowi szczególny przypadek). Jest świetnym strategiem o dużej wytrzymałości, czego dowiódł w trzecim odcinku ("Rozgrywka między dwoma światami") przy okazji gry w nietypową wersję szachów. Klaus praktycznie nikomu nie odmówi pomocy, między innymi dlatego, że jest łatwowierny aż do przesady (w czym przypomina nieco dziecko). Choć ta jego cecha może przysporzyć trochę kłopotów, po prostu nie da się go nie lubić.

Inaczej sprawy się mają w przypadku Zapp'a Renfro. Myślę, że należy on do tych postaci, które się uwielbia, nienawidzi lub (tak jak w moim przypadku) ma się do nich mocno mieszane uczucia. Z jednej strony jest to całkiem utalentowany w walce, cenny sprzymierzeniec, który, gdy chce, potrafi się wysilić, a nawet wykazać czy zaimponować, a jednak jego dobrze zapowiadający się wizerunek psuje codzienny styl życia. Zapp zwykle jest bowiem patentowanym leniem i beznadziejnym kobieciarzem z niezbyt przyjemną osobowością i skłonnościami do bezcelowej brutalności.

Ciekawy duet stanowi również rodzeństwo nazywające siebie  White i Black. Przebywająca stale w szpitalu White sprawia wrażenie naprawdę pozytywnie zakręconej osoby, a ponieważ i Leonardowi ostatnio dość często zdarza się trafiać do tej instytucji, szybko się zaprzyjaźniają. Dziewczyna za swoją beztroską postawą skrywa jednak pewne wydarzenia z przeszłości. Podobnie zachowuje się jej brat, mający jednak znacznie więcej do ukrycia. Innych bohaterów jest jeszcze sporo (w tym biała, superszybka małpka o imieniu Sonic, o której po prostu musiałam wspomnieć). Oni również zostali przedstawieni całkiem ciekawie, jednak na tym pozwolę sobie zakończyć przedstawienie postaci.

Czyżby koniec tych wszystkich pochwał? Zdecydowanie nie, gdyż "Kekkai Sensen" może się poszczycić także świetną ścieżką dźwiękową, na czele z openingiem "Hello, world!" w wykonaniu zespołu BUMP OF CHICKEN i endingiem "Sugar Song to Bitter Step" Unison Square Garden. Choć oba uwielbiam właściwie tak samo, to nad tym drugim proponuję zatrzymać się chwilę dłużej, a to wszystko ze względu na towarzyszącą temu utworowi przezabawną, genialną wprost animację. Spośród pozostałych utworów szczególną uwagę zwróciłam na "Catch Me If You Can", "White Gloves" czy "World Goes Round". Wspomnę też, że tekst openingu świetnie pasuje do tej historii, o czym w pełni można się przekonać po obejrzeniu całości. Również przy kresce nie obejdzie się bez dalszego słodzenia, gdyż ta od samego początku niezwykle przypadła mi do gustu. Animacja jest płynna, co wraz z ciekawym wykorzystaniem kolorów - czasami stonowanych, innym razem intensywnych - sprawia, że liczne walki stają się jeszcze bardziej spektakularne.
A skoro już o potyczkach mowa, warto również wspomnieć o stylu walki, jakim posługują się chociażby Klaus i Zapp. Jest to manipulacja krwią, której można używać na wiele różnych sposobów, zależnie od tego, w jakim jej typie specjalizuje się jej użytkownik. "Kekkai Sensen" utrzymuje dość ciekawe proporcje między powagą a scenami typowo komediowymi, które zwykle przeplatają się ze sobą tworząc spójną, zazwyczaj sensowną całość. Jedynie w ósmym odcinku ilość niesmacznych komentarzy (których przyczyną był oczywiście Zapp) trochę psuła mi przyjemność oglądania. Niektóre epizody są jedynie w nieznacznym stopniu powiązane z głównym wątkiem i stanowią dobrą okazję do przyjrzenia się bliżej charakterom bohaterów. Spośród nich najbardziej zapadł mi w pamięć odcinek szósty ("Nie zapomnij o mnie nie zapomnieć") o przyjaźni Leonarda z pewnym dyskryminowanym, przypominającym grzyb kosmitą. Jest jeszcze coś, o czym chciałabym wspomnieć - twórcą tej historii jest Nightow Yasuhiro, któremu zawdzięczamy także inną, świetną produkcję, a mianowicie "Trigun". Z początku sama nie zdawałam sobie z tego sprawy, kiedy jednak już to do mnie dotarło, "Kekkai Sensen" jeszcze bardziej zyskało w moich oczach.

Teraz jeszcze parę słów o zakończeniu, z którym było nieco problemów (nie pod względem fabuły, ale emisji). Zaczęło się od opóźnień uzupełnionych odcinkiem specjalnym (recap odcinków 1-10 "Soresaemo Saitei de Saikou na Hibi") i programem powiązanym z tą produkcją, by ostatecznie zawiesić emisję finałowego odcinka na bliżej nieokreślony czas. Powód? Twórcy uznali, że zwyczajowe 24 minuty nie wystarczą na zakończenie tej historii. Przyznaję, z początku byłam zawiedziona, jednak uznałam, że nie będę narzekać - lepsze czekanie, niż kiepski finał. To sprawiło, że moje oczekiwania jeszcze bardziej wzrosły. Czy nieco ponad 40-minutowa końcówka zdołała je spełnić?

Nie miałam pojęcia, czego się tak właściwie spodziewać. Ostatni odcinek ponownie dostarcza nam sporo dziwów i szaleństwa. Z jednej strony akcja toczy się naprawdę szybko, a z drugiej pełno tu humorystycznych wstawek, które raz po raz rozładowywały napięcie. Przyznam, że byłam nieco zdezorientowana, jednak ostatecznie sporo spraw się wyklarowało. Widać, że Leo naprawdę dobrze zadomowił się w Librze i ma większe pojęcie o tym, jak może wykorzystać swoje oczy, a pozostali w niego wierzą. Co ważne, do końca zdołał pozostać sobą, jednocześnie udowadniając, że nie jest bezsilny. Wciąż pozostało sporo elementów, o których chętnie dowiedziałabym się coś więcej, jednak nie narzekam za bardzo, zwłaszcza że twórcy pozostawili sobie możliwość kontynuowania losów Libry i pozostaje mi liczyć na to, że z niej skorzystają. A żeby nie było, że cały czas tylko słodzę, dodam, że twórcom, zwłaszcza w zakończeniu, zdarzało zahaczyć o przedramatyzowanie, wiele wątków zostało jedynie pobieżnie przedstawionych i dobrze byłoby je jeszcze rozwinąć. Inna sprawa, że w moim uwielbieniu dla tej serii nieco to zbagatelizowałam.  Poza tym z chęcią zabrałabym się za mangę, ale dostępnych jest jedynie kilka rozdziałów (tak, chcę "Kekkai Sensen" w Polsce).

wtorek, 6 października 2015

Podsumowanie anime na lato 2015

Tym razem sporo serii porzuciłam, jakoś nie chciało mi się dalej w nie brnąć. Pośród nich znalazło się również "Denpa Kyoushi", które w poprzednim sezonie oglądałam z pewnym zainteresowaniem. A co z pozostałymi seriami?
Arslan Senki
Ilość odcinków: 25
Ocena: 8

*kontynuacja poprzedniego sezonu
"Arslan Senki" do końca pozostało moim faworytem tego sezonu. Całość jest ciekawa, przemyślana i naprawdę przyjemnie się to wszystko ogląda. Nie brakuje tu interesujących bohaterów (mogłabym tu wymienić chociażby całą grupę najbliższych popleczników księcia Arlsana), widać też rozwój głównego bohatera, który z czasem znajduje w sobie coraz więcej odwagi, a także determinację do wstąpienia na tron, jednocześnie cały czas pozostając sobą. Czy muszę jeszcze wspominać cokolwiek o kresce? Od razu widać, że Hiromu Arakawa spisała się na medal, choć czasami miałam wrażenie, że nawet nieco przesadziła (jednak łatwo da się do tego przywyknąć).
Z początku nie doceniałam obecnego openingu (NICO Touches The Walls) i endingu (Kalafina) z prostej przyczyny - było mi szkoda, że nie ma już poprzednich, które w mgnieniu oka trafiły do moich ulubionych. Później odnosiłam się już do nich zdecydowanie przychylniej i zwłaszcza ending wpadł mi w ucho. Chcę kolejny sezon. :3


Durarara!!x2 Ten
Ilość odcinków: 12
Ocena: 7

Najpierw myślałam, że to anime w ogóle tu się nie pojawi, ponieważ najpierw miałam do nadrobienia poprzednią część. Okazało się jednak, że po jej obejrzeniu byłam bardzo ciekawa, co wydarzy się dalej. Nie pozostawało mi więc nic innego, jak tylko zabrać się za kolejną część. Jak na ironię, to, czego chciałam się dowiedzieć najbardziej zostało poruszone dopiero po kilku odcinkach, ale pomimo chwilowej irytacji nie narzekałam, bo początkowe wydarzenia okazały się całkiem interesujące. Do znanych nam już bohaterów dołącza wielu nowych, a kolejne rewelacje pojawiają się jak grzyby po deszczu. Wiele spraw przybrało naprawdę niespodziewany obrót, więc tym bardziej jestem ciekawa, co wydarzy się w ostatniej części. Opening nie spodobał mi się od samego początku, jak to było w przypadku poprzednich, jednak ostatecznie go polubiłam. Poza tym ending ma naprawdę świetną ilustrację.

Gangsta.
Ilość odcinków: 12
Ocena: 6

Przestępczy półświatek, ciekawa kreska i bohaterowie, mocniejsze brzmienia w openigu (ending też mi się spodobał) - to i kilka innych szczegółów sprawiło, że byłam bardzo ciekawa tego anime. A jednak powstrzymywałam się, bo uznałam, że dobrze będzie obejrzeć tę serię, gdy ukażą się już wszystkie odcinki. Tak też zrobiłam i zdecydowanie nie żałuję, jednak samo anime nie spełniło moich oczekiwań. Zapowiadało się naprawdę świetnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę masę ciekawych charakterów, jednak najwyraźniej twórcy przesadzili z ilością serwowanych nam informacji. Tym samym otrzymaliśmy wiele pozaczynanych wątków, z których praktycznie żadne nie doczekały się wyjaśnienia. I do tego zakończenie, które wcale nie wyglądało na ostatni odcinek - żadnych wyjaśnień, rozwiązania wątków czy cokolwiek. Skończyło się dokładnie tak, jakby seria miała w dalszym ciągu trwać, a o kontynuacji jak na razie nic nie wiadomo.

Junjou Romantica 3
Ilość odcinków: 12
Ocena: 7

Już dość dawno słyszałam coś na temat trzeciego sezonu, jednak wtedy na pogłoskach się skończyło, aż tu nagle pojawia się "Junjou Romantica 3". Przyznam, byłam zaskoczona. Dość pozytywnie i byłam pewna, że będę oglądać. Po pierwsze, widać sporą poprawę pod względem kreski (do tego stopnia, że z początku prawie nie poznałam Shinobu). Miło było przypomnieć sobie dalsze losy bohaterów (chociaż nie przepadam za Ijuinem), przechadzający się przy okazji gdzieś w tle Onodera i Takano byli ciekawym dodatkiem. Muzyka całkiem nieźle wpada w ucho. Niektóre momenty bywały mniej lub bardziej naciągane, jednak w ogólnym rozrachunku nie było źle (zwłaszcza po uwzględnieniu pewnego sentymentu do tej serii). Wątek z Junjou Mistake był miłym zaskoczeniem.

Kurayami Santa
Ilość odcinków: 13
Ocena: 4

Krótkie, stylizowane na staroć, a do tego przywodzące mi na myśl "Yami Shibai" - tyle wystarczyło, żeby mnie zaciekawić. Fabuła jest bardzo prosta - główny bohater "pomaga" pewnym ludziom dostać się do piekła, przy okazji często wyzwalając innych z opresji, czasami podejmuje się również innych zadań. Anime nie należy do porywających i może znudzić, jednak przy tak krótkich odcinkach postanowiłam dać mu szansę. Całość jest czarno-biała, co nadaje tej serii nieco klimatu. Poza tym twórcy wykorzystali w tej produkcji nagrania pochodzące z lat sześćdziesiątych, które następnie połączyli z animacją. Z pewnością nie jest to pozycja obowiązkowa, ale nie zaszkodzi na nią zerknąć.


Ore Monogarari!!
Ilość odcinków: 24
Ocena: 7

*kontynuacja poprzedniego sezonu
Przyznam, że tym razem ta seria naprawdę miło mnie zaskoczyła. Miałam wrażenie, że z każdym kolejnym odcinkiem robiło się coraz ciekawiej, co więcej, nie ma tu żadnych typowych dla shoujo schematów. Suna również dostał tu swoje pięć minut (chociaż akurat ten wątek był raczej średni). Z przyjemnością śledziłam losy Takeo i Yamato, nawet jeśli co jakiś czas nie obeszło się bez przesady, a oni sami bywali naprawdę nieporadni (nie mam pojęcia, jak by sobie poradzili, gdyby nie Suna). Opening i ending wciąż pozostały te same i nie miałam nic przeciwko temu. Zwłaszcza opening jest dla tej serii bardzo charakterystyczny.


Ranpo Kitan: Game of Laplace
Ilość odcinków: 11
Ocena: 5

Powód dla którego zdecydowałam się na to anime był prosty - amazarashi w openingu (a tak swoją drogą, to ending również jest całkiem niezły i już od jakiegoś czasu nie mogę przestać go podśpiewywać). I to właściwie tyle. Mogłam bez większego żalu porzucić tę serię, a jednak oglądałam dalej. Produkcja ta została stworzona dla upamiętnienia Ranpo Edogawy, japońskiego twórcy kryminałów w 50. rocznicę jego śmierci i opiera się na konceptach z jego opowiadań. Potencjał zdecydowanie jest, jednak nie został wykorzystany tak, jak należało, przyćmiła go wszechobecna przesada, przerysowanie i groteska. Dziewczęcy wygląd Kobayashiego stwarzał wiele okazji do wiadomych aluzji, postaci niejednokrotnie były jedynie sylwetkami, a jednak pomimo tego całego przekombinowania bywało, że nawet nieźle się przy tym anime bawiłam. Szkoda, że nie było tak przez cały czas. Rewelacji nie było, jednak myślę, że mimo wszystko poświęcę temu anime osobną recenzję.

Ushio to Tora
Ilość odcinków: 26
Ocena: 7

*trwające
Niby zdecydowałam się zerknąć na to anime, jednak nie miałam wobec niego jakichś konkretnych oczekiwań. Mimo to muszę przyznać, że pierwszy odcinek zdołał mnie całkowicie przekonać do dalszego oglądania. Od razu wyczuwa się tu coś charakterystycznego dla starszych produkcji, a kreska (która bardzo przypadła mi do gustu i zdecydowanie pasuje do tej serii, choć ma swoje niedoróbki) dodatkowo to podkreśla. Podobnie z muzyką, a zwłaszcza openingiem o nieco mocniejszym brzmieniu. Zanim się spostrzegłam to właśnie kolejnych odcinków tego anime wyczekiwałam najbardziej. Kolejne odcinki są pełne zabawnych sytuacji, jednak poważniejsze tematy również mają tu rację bytu, a Ushio jest naprawdę dobrze zapowiadającym się głównym bohaterem. Z kolei Tora... to również całkiem sympatyczna postać, która mimowolnie kojarzy mi się z tsundere. Coś typu: "nie wyobrażaj sobie za wiele, po prostu nie zamierzam cię jeszcze zjadać, ale tylko ja mogę cię zjeść, więc tym razem cię uratuję (i za każdym kolejnym razem też)". Nie żeby mi to jakoś przeszkadzało. ;)
Jak dobrze wiedzieć, że będzie kontynuacja.

Serie porzucone:

Aoharu x Kikanjuu
Ilość odcinków: 3/12

Przyznam szczerze, że zaczynając oglądać to anime nie pamiętałam, o czym ono tak właściwie jest. Na początek dostałam narwanego, niezwykle silnego bohatera, który wkrótce okazuje się być bohaterką. Następnie jest jej nowy sąsiad-host, a w wyniku nieporozumienia dziewczyna zostaje zwerbowana do jego drużyny w grze survivalowej pod pretekstem spłaty długu za zniszczenia (Ouran tak bardzo...) i oczywiście wszyscy sądzą, że jest chłopakiem (czemu się wcale nie dziwię).
Hotaru jest trochę denerwująca, ale to lepsze, niż gdyby miała być kompletnie mdłą postacią. Do tego dochodzi oczywiście obowiązkowe wielkie poczucie sprawiedliwości i siła przyjaźni. Poza tym bywa, że bohaterka niszczy praktycznie wszystko na swojej drodze i, co irytuje mnie chyba najbardziej, mówi o sobie w trzeciej osobie (tłumaczenie tego nie oddaje, jednak wystarczy, że to słyszę). Matsuoka (sąsiad-host) jest arogancki, jednak prawie sympatyczny (no i jest bishem), a Yukimura to niemający zaufania prawie do nikogo twórca hentai.
Z początku miałam tę serię oglądać dalej, jednak ochota na to znikała za każdym razem, gdy otwierałam player z następnym odcinkiem... I tak już zostało.

Denpa Kyoushi
Ilość odcinków: 17/24
Ocena: 5

*kontynuacja poprzedniego sezonu
Ostatnio twierdziłam, że mimo niedopatrzeń czy przerysowania całkiem nieźle się przy tym anime bawiłam, jednak wygląda na to, że tym razem zaczełam tracić cierpliwość do "Denpa Kyoushi". Kolejne odcinki wydają mi się jeszcze bardziej absurdalne od poprzednich, w pewnym momencie po prostu nie chciało mi się już dalej oglądać, jednak było mi trochę szkoda przerywać tę serię, gdy do końca zostało już niewiele. Ostatecznie i tak ją porzuciłam, bo kompletnie nie miałam ochoty na kolejne wymyślne wykłady Kagamiego. Może kiedyś, w momencie desperacji wrócę do tej serii, ale wydaje mi się to mało prawdopodobne.

GATE: Jieitai Kanochi nite, Kaku Tatakaeri
Ilość odcinków: 2/12

Nie twierdzę, że anime jest jakieś beznadziejne, czy nawet średnie, po prostu od początku nie miałam zamiaru się za nie zabierać i nie obejrzałabym nawet tych dwóch odcinków, gdyby nie ich projekcja na obozie. Fabuła jakoś mnie do siebie nie przekonuje, choć nie wykluczam możliwości nadrobienia tej serii za jakiś czas, jeśli znajdę ku temu jakieś argumenty.





Makura no Danshi
Ilość odcinków: 2/12

Różnorodni bishe mający utulić nas do snu? Przyznam, że to anime dość mocno zwróciło moją uwagę, dlatego tym bardziej żałuję, że kompletnie nie spełniło moich oczekiwań. Drugi odcinek obejrzałam już właściwie tylko po to, by mieć pewność, że nie chcę tego dalej ciągnąć. Po pierwsze liczyłam na ładniejszą kreskę i lepsze wykonanie. Zamiast tego otrzymałam jedynie szczątkową animację, usta, które czasami nawet nie poruszają się podczas mówienia, bezsensowne gadanie o niczym i nachalne przekonywanie o wspaniałości widza oraz tym, jak bardzo się stara. Jak dla mnie kompletne nieporozumienie.


Overlord
Ilość odcinków: 1/13

Anime, których akcja osadzona jest w świecie rodem z gier RPG nie są rzadkością (inna sprawa, że niewiele ich widziałam), ale tego typu produkcja z perspektywy "tego złego"? Byłam na tyle zaciekawiona, by na to zerknąć, jednak pierwszy odcinek mnie nie zachwycił, wydawał mi się trochę nijaki, a główny bohater również mnie nie przekonywał. Z początku planowałam sprawdzić, co z tego wyniknie, jednak ostatecznie dałam sobie spokój, bo seria nie interesowała mnie na tyle, by dalej w to brnąć. Opening był jednak całkiem, całkiem. :)




Wakako-zake
Ilość odcinków: 2/12

Kolejna krótkometrażówka? Czemu nie, mogę sprawdzić. Z takim nastawieniem zasiadłam do oglądania, jednak szybko się okazało, że obserwowanie wizyt głównej bohaterki w barach oraz słuchanie jej wywodów na temat jedzonych aktualnie dań zwyczajnie mnie nudzi, nawet jeśli to tylko dwuminutowe odcinki. Wystarczy mi to, że w poprzednim sezonie zdecydowałam się na mało sensowne Ame-iro Cocoa.





Muzyka:
"Gangsta" OP - STEREO DIVE FOUNDATION "Renegade"
"Gangsta" ED - Annabel "Yoru no Kuni"
"Overlord" OP - OxT "Clattanoia"
"Ranpo Kitan" OP - amazarashi "Speed to Masatsu"
"Ranpo Kitan" ED - Sayuri "Mikazuki"
"Ushio to Tora" OP - Kinniku Shoujo Tai "Mazeru na Kiken"
+ "Durarara!!x2 Shou" OP - OKAMOTO'S "HEADHUNT"

czwartek, 1 października 2015

M. Bułhakow "Mistrz i Małgorzata"

Wydawnictwo: Rebis  |  Ilość stron: 520
Zwyczajowa przestroga "nie rozmawiaj z nieznajomymi" nie wzięła się znikąd. Nigdy nie można być do końca pewnym, kim okaże się nasz rozmówca. Możemy, na przykład, trafić na cudzoziemca sprawnie posługującego się rosyjskim, z nieokreślonym akcentem i dość zastanawiającym wyglądem, który, ni stąd ni zowąd, wtrąci się do naszej rozmowy, zacznie przekonywać o mylności naszych twierdzeń (zwłaszcza tych o nieistnieniu diabła), upierając się przy tym, że osobiście zna Poncjusza Piłata. Później możemy zginąć pod kołami tramwaju, którą to śmierć chwilę wcześniej przepowiedział nam podający się za profesora nieznajomy. I diabli wiedzą, co jeszcze może się wydarzyć. Dosłownie.
Iwan Nikołajewicz, naoczny świadek owych wydarzeń, wskutek szalonej pogoni za podejrzanym jegomościem, do którego, nie wiedzieć kiedy, dołączyło dwóch innych (w tym chodzący na przednich łapach, przerośnięty czarny kot), trafił do zakładu psychiatrycznego. To jednak dopiero początek - nie tylko niezwykłych wydarzeń w Moskwie, ale i napływu nowych pacjentów do wspomnianego ośrodka.

Może już się domyślacie, że palce w tym wszystkim maczał sam władca piekieł wraz ze swoją świtą - Azazellem i kotem Behemotem. Powód jego wizyty w Moskwie przez długi czas pozostaje niejasny, jednak skutki jego przybycia łatwo da się zauważyć. Pełne humoru i absurdu zdarzenia ciekawią od samego początku, jednak nie tylko im przyjdzie nam się bliżej przyjrzeć. We współczesne bohaterom wydarzenia wplatane są rozdziały poświęcone Piłatowi, ukazujące historię jego oraz trzech skazańców (w tym Jezusa, tutaj zwanego Jeszuą) w sposób nieco inny, niż przedstawia nam to Biblia, bardziej świecki, że tak to ujmę. No i w końcu tytułowi Mistrz i Małgorzata oraz historia ich miłości, która do łatwych nie należała. Ona - nieszczęśliwa żona innego, która dopiero w Mistrzu znalazła miłość swojego życia, on - niedoceniony, a wręcz zlinczowany autor powieści o Piłacie, który dla dobra Małgorzaty próbuje namówić ją do odejścia. Nie jest to jednak słaba kobiecina, o czym będziecie się mogli przekonać w trakcie lektury.

Bułhakow stworzył naprawdę interesującą powieść (nawet jeśli - przyznaję się bez bicia! - nie od razu się w nią wciągnęłam). Bohaterowie są bardzo wyraziści, zwłaszcza nasi trzej przedstawiciele sił nieczystych. Nieco gburowaty Azazello i wymądrzający się Behemot stanowią dość specyficzny i niewątpliwie kłopotliwy duet, który da się jednak polubić, zwłaszcza z perspektywy nienarażonego na konsekwencje ich działań czytelnika. Przewodzący im Woland pozostaje raczej dość tajemniczą postacią, jednak i on nie omieszka od czasu do czasu spłatać figla. Razem stopniowo zaczynają wywracać moskiewską codzienność do góry nogami, a ich ofiarami padają najróżniejsze typy. Zabawnych sytuacji znajdziemy tu bez liku, jednak powieść ma również swoją poważną stronę. Autor bawi się konwenansami, w ironiczny sposób ukazuje pewne postawy i przeświadczenia.

Nie będę twierdzić, że wszystko w tej powieści jest dla mnie jasne - mocno mijałabym się wtedy z prawdą. Ostatecznie "Mistrz i Małgorzata", jako dzieło nietuzinkowe, uznawane za jedną z najważniejszych powieści XX w., wymyka się jednoznacznej interpretacji, nie daje się tak zwyczajnie zaszufladkować, a część spośród licznych odniesień do innych dzieł z pewnością umknęło mojej uwadze. Mimo to mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że warto tę powieść przeczytać, nawet jeśli pewne jej treści pozostaną dla nas niejasne, bo to, mówiąc wprost, kawał solidnej literatury. Choć zwykle tego nie robię, tym razem muszę również wspomnieć o przekładzie, którego podjął się Andrzej Drawicz, gdyż jest ono, dokładnie tak, jak sugeruje tekst z okładki, mistrzowskie i nadaje powieści niezwykłego klimatu. No i jeszcze coś... Gdy po jakimś czasie (i to niedługim) zaczęłam rozmyślać nad tą książką, poczułam ochotę, żeby już teraz przeczytać ją jeszcze raz. :)